piątek, 31 lipca 2015

Szczególny smaczek yaoi (Draco x Lucjusz) 18+

Ten dzień był szczególny dla Draco. Po pierwsze – nastała jesień. Wspaniała, nasycona zapachami ziemi, ciepła jesień. Po drugie, z trwających długo służbowych podróży wrócił wreszcie ojciec. Po trzecie, razem z ojcem z samego rana osiodłali dwa silne, rasowe konie i udali się oglądać zaniedbane podczas wojny i sądowych procesów rodzinne dobra. Po zwycięstwie nad Czarnym Panem Malfoy’owie o mało co nie stracili nagromadzonego przez wieki bogactwa, ziem, a także rodowego zamku. Jednak dawne wpływy, łapówki i, niekiedy, delikatne przypomnienie grzeszków niektórym czarodziejom w ministerstwie spowodowało, że wszystko rozstrzygnęło się na korzyść Malfoy’ów. A oni obaj zostali usprawiedliwieni i oczyszczeni. Tak, że wreszcie można było się rozluźnić.
Ale, ale! Jakże mógł zapomnieć! Jest jeszcze jedna przyczyna radości, oczywiście blednąca w porównaniu z uwolnieniem ojca i zwrotem posiadłości, ale również dodająca szczęścia – wreszcie skończył tę nikomu nie potrzebną szkołę idiotów i mugololubów! Był wolny! Żadnych lekcji! Żadnych Potter’ów, Granger’ów, Weasley’ów! Żadnych Dumbledore’ów, Hagridów, McGonagall!
Draco szczęśliwy uśmiechnął się i odruchowo pogłaskał białą, miękką grzywę swojego konia o imieniu Edgar – palce okryte cienką, elastyczną skórą drogich rękawiczek złapały trochę jasnych włosów i bawiły się nimi w czasie, gdy spojrzenie Draco bez żadnego widocznego celu błądziło po ujawniającym się za każdym nowym zakrętem ścieżki krzakiem i drzewem, na niczym szczególnie się nie zatrzymując…
- Draco! – Zawołał go znajomy głos i, lekko wzdrygnąwszy się, wyrwany z zamyślenia obejrzał się przez ramię i pomachał ojcu, który pozostał w tyle po ostatnim zakręcie. Czarny koń Lucjusza to ogromne, półdzikie zwierzę o dziwnym imieniu Przetoka. Powoli stąpając owłosionymi kopytami, wstrząsnął gęstą grzywą, niby odpowiadając chłopcu na powitanie i Lucjusz roześmiał się. Ciesząc się, sam nie wiedząc z czego, Draco zaśmiał się w odpowiedzi.
Ojciec podprowadził konia bliżej i z minutę już, milcząc, jechali obok siebie, przyjaciel z przyjacielem, po leśnej ścieżce, która, jakby specjalnie dla nich, zrobiła się nagle szersza i równiejsza.
- Papa... – Draco ostatnio nabrał francuskich manier. Ojciec nie sprzeciwiał się temu – Chciałbym bukiet suchych liści do mojego pokoju.
Draco wytwornie-niedbałym ruchem wskazał na rozrzucone pod starym klonem różnokolorowe liście. Lucjusz przez sekundę zastanawiał się i odpowiedział lekkim kiwnięciem głowy.
- Przyślę skrzaty, żeby nazbierały ich dla ciebie.
Draco również skinął głową, zgadzając się z prawidłowością i logicznością tej decyzji. Bogowie, jak dobrze mieć ojca, który wie najlepiej! Draco bardzo kochał swojego tatę.
Oto za następnym zakrętem pojawiła się ciemniejąca od deszczów wstęga szerokiego, spokojnego strumienia – niemal mała rzeczka. Draco wciągnął chłodne, jesienne powietrza i poprowadził konia w ślad za Lucjuszem, w stronę najbliższego brodu. Kilka końskich kroków i znów byli obok siebie. Draco zapatrzył się na człowieka, jadącego prawie noga w nogę z nim i zamyślił się.
Wysokie, czyste czoło, zimne szaro-niebieskie oczy i jasne, prawie białe włosy – to Lucjusz Malfoy. Wcielenie lodowatej beznamiętności i obojętności dla wszystkich, włączając własną żonę. (Matka Draco, spłaciwszy małżeński dług przez urodzenie Malfoy’owi spadkobiercy, zajęła się swoim życiem z daleka od Malfoy Manor. Draco wcale to nie przeszkadzało.) Takim – zimnym i obojętnym, Lucjusz naprawdę był. Dla wszystkich, oprócz jedynego i ukochanego syna. Dla Draco. Jak dalekimi by się nie wydawały te stalowe oczy, Draco wiedział, że wystarczy, by skierowały się na niego, a natychmiast ojcowskie spojrzenie zaświeci prawdziwą, żywą miłością. Tylko on jeden wiedział, jak mocno i pewnie mogą obejmować ojcowskie ręce, jak dobrze i spokojnie może być na duszy, kiedy siedzi się Lucjuszowi na kolanach, z głową wspartą o ojcowskie ramię, palce kręcą kółeczka z jego długich włosów i gładzą gdzieś tam… pod nimi, gdzie wszystko takie słodkie i ponętne, nie wolno… Nie wolno…
- Draco? – Lucjusz uważnie obserwował syna spod półprzymkniętych powiek. Draco zaczerwienił się, zrozumiawszy, że przygląda się już ojcu od dłuższej chwili i został na tym przyłapany. Merde! Ile razy nakazywał sobie, że musi bardzo dokładnie ukrywać to niezdrowe przyciąganie, które czuje do ojca. Dla niego samego już dawno nie było to nowością, że Lucjusz okupuje przynajmniej połowę jego „mokrych” snów. Ale nie można być aż takim cymbałem! Draco szybko odwrócił spojrzenie. Nie może tak być, żeby ojciec poznał, o kim marzy jego narwany synalek.
- O co chodzi, mon dragon?
Mon dragon!
Nawet nie podejrzewając żadnych odchyleń w psychice syna, Lucjusz wiedział, czym go wziąć… o-o-o… Po co on o tym pomyślał… Wziąć… O, Boże, znowu się czerwieni…
- Rien du tout… – skłamał Draco i udał, że zobaczył coś bardzo interesującego po drugiej stronie strumienia. – Szybko znajdziemy bród, przejedziemy?
Ojciec taktownie nie zauważył, że Draco zmienił temat.
- Nasze ziemie niedługo się skończą, Draco – przypomniał. – jeszcze tylko kawałek i trzeba będzie zawrócić.
Lucjusz spojrzał na niebo i, oblizawszy palec wskazujący, podniósł go do góry. Draco lekko rozchylił i odruchowo oblizał wysychające wargi. Robiło się chłodno i prawdopodobnie pogoda była przyczyną przechodzącego przez jego ciało dreszczu.
- Wiatr się wzmaga – stwierdził Lucjusz. – Zmarzniesz… I zmierzcha już. Trzeba zawracać konie.
Lucjusz, jak zawsze, zdecydował za nich obu, a Draco, jak zawsze, przyjął to za rzecz normalną.
Ojciec skręcił na środku ścieżki i nagle… coś drobnego i cieniutkiego, podobnego do skórzanego bicza Lucjusza, wślizgnęło się na ścieżkę i okazało się dziwnym, przetaczającym się przez własne ciało burym wężykiem z żółtym łbem. Draco natychmiast zrozumiał, że zwierzę jest jadowite (wystarczył dziwny wygląd), ale najszybciej pomyślał Edgar. Rzuciwszy się w tył jak najdalej od skręcającego się w bojową sprężynę, podnoszącego górną część tułowia węża, białogrzywy koń stanął na tylne nogi i zamachał przednimi kopytami. Wąż natychmiast mignął małą, ostrą strzałką i zniknął z powrotem w krzakach.
Powoli, jak we śnie, Draco spadał z nieprawdopodobnie wysokich i jakby śliskich końskich pleców w dół. Wszystko dookoła zakręciło się, mignęła ścięta przerażeniem twarz Lucjusza, a potem wszystko ustało i rozbiło na tysiące drobnych odłamków. Draco upadł w wodę. I od razu, ponieważ nie umiał pływać, poszedł na dno. Strumień okazał się głębszy, niż myślał, gdyż dna nie było widać z powodu gęstych, mięsistych wodorostów, które próbowały zwabić go w swoje sieci, a obok mignęła niezwykle zielona rusałka. A może mu się przywidziało. Może to był trup tego pechowego Śmierciożercy, którego Voldemort rozkazał ojcu utopić zeszłego lata…
- Draco! Draco, synku, wszystko z tobą w porządku? Na Merlina… Oddychaj, Draco, oddychaj!
Draco bardzo zaskoczony chciał zapewnić ojca, że z nim wszystko w porządku, ale zachłysnął się, w ustach poczuł wodę, niespodziewanie go zemdliło. Prosto na ręce Lucjusza, który cały czas podtrzymywał mu głowę, klęcząc na kolanach.
O, Merlinie.
- Pardon…
Draco było strasznie wstyd, że zwymiotował na ojca. Kolana, poła ojcowskiego żakietu, jego koronkowe mankiety były w wodnisto-żółtawej cieczy. Draco próbował odpełznąć od ojca dalej, ale został chwycony w żelazne objęcia i przyciśnięty do mocnej, szerokiej piersi. Przez dwie warstwy odzieży do jego uszu dochodził przyspieszony stuk ojcowskiego serca.
- Draco, synku, nie strasz mnie tak więcej! Nigdy, słyszysz? – Lucjusz odsunął Draco na odległość wyciągniętych rąk i młody Malfoy przestraszył się jego intensywnego spojrzenia. Jaki tam lód! Jaka obojętność! Szare oczy wyrażały taką mieszankę emocji, miłości i strachu o niego, Draco, że aż sam się przestraszył.
- Je suis d’accord, papa… Je suis d’accord! – Zachrypiał Draco i zauważył, że na wysokim ojcowskim czole wystąpiły krople potu, a w oczach pojawiły się z trudem powstrzymywane łzy. Draco zadrżały wargi.
- Tatuś, no co ty… Przecież żyję… – przylgnął do ojcowskiej piersi, a Lucjusz natychmiast otulił go połami jesiennego płaszcza i podniósł się razem z nim na nogi. Draco od razu poczuł się lepiej.
- Teraz, Draco, teraz… – Ojciec ledwo mówił drżącym głosem i Draco mało nie podskoczył z radości, zrozumiawszy wreszcie głębię ojcowskiej miłości do niego. Lucjusz postawił go na ziemię.
- Możesz stać?
Draco kiwnął. Lucjusz wyciągnął z rękawa różdżkę, prostym zaklęciem wysuszył i wyczyścił ich obu. Potem, przypomniawszy sobie o czymś, obrócił się i machnął różdżką w kierunku przestraszonego Edgara.
- Avada Ke…
- Papa, no! – zawołał Draco, łapiąc ojca za rękę.
- Powiedziałem, Avada Keda… – Lucjusz spróbował wyrwać rękę z różdżką, żeby mimo wszystko przekląć biedne zwierzę, ale Draco trzymał go mocno. Lucjusz westchnął.
- Dobrze, nie zabiję go.
- Obiecujesz? – Draco, jeszcze nie ufając ojcu, mocno trzymał rękę ze śmiertelną bronią.
- Obiecuję…
Draco puścił.
- Crucio!
- Papa! Co ty… Edgar! Edgar… – Ale rozrywane bólem zwierzę już zniknęło za zakrętem, galopując na oślep, i tylko biała, gęsta grzywa mignęła wspomnieniem o kiedyś oswojonym koniu. Draco zaszlochał.
- Obiecałeś…
- Obiecałem, że go nie zabiję. Ciesz się, że nie jesteś ranny, inaczej byłbym go zabił, Draco – wyjaśnił Lucjusz, podchodząc bliżej i gładząc syna po głowie – Ciąłbym go na kawałeczki. Żywcem. Powoli. Własnymi rękami.
Draco wzdrygnął się. Lucjusz objął go ramionami.
- Nie wiedziałem, że tak się do niego przywiązałeś. Wybacz.
Zostawił drżącego chłopca pośrodku ścieżki, odszedł na bok i Draco usłyszał, jak skrzypnęły strzemiona, kiedy ojciec siodłał swojego własnego konia. Jeszcze obejrzał się w stronę uciekającego Edgara, kiedy niecierpliwy okrzyk zmusił go do obrócenia się. Jego oddech ustał.
Draco nie rozumiał dlaczego, ale jasne było jedno – nigdy jeszcze nie widział ojca takiego… wspaniałego… Takiego majestatycznego. Jakby sam władca Zła, upadły anioł, pojawił się przed nim na swoim ogromnym, czarnym koniu w gasnących promieniach jesiennego słońca. Jakby nieziemskie stworzenie, ubrane w szaty bezksiężycowej nocy zwróciło na niego swoje palące spojrzenie. Poły ciemnego płaszcza ojca zlewały się z atramentową czernią końskiego ciała, a ich końce dostawały do samej ziemi… Draco poczuł, że jeszcze trochę i zemdleje. Jasne włosy Lucjusza, prawie świecące w promieniach zachodu, falami opadały na plecy, kontrastując z kolorem odzieży, długie jasne rzęsy nie mogły skryć metalicznego blasku szarych oczu, a na cienkich wargach igrał, właściwy wszystkim Malfoy’om, ironiczny uśmiech. Lucjusz Malfoy, zwłaszcza Lucjusz Malfoy dumnie siedzący na karym koniu, niecierpliwie ryjącym ogromnymi kopytami wilgotne opadłe liście, był doskonale niezrównany.
I oto ten nieznośnie wspaniały, majestatyczny, boski człowiek wyciąga do niego, Draco, rękę i… O, Bogowie! Rozkazuje podejść bliżej… Draco głośno przełknął ślinę.
- Zmuszasz mnie do czekania, mon dragon! – Lucjusz ze zniecierpliwieniem uderzył się po biodrze – Musimy jechać na jednym koniu, jeśli chcemy dotrzeć dzisiaj do domu.
Lucjusz mówił zimnym, obojętnym tonem, jakby wstydził się okazanych niedawno emocji. Ale, mój Boże, czy to zimne, niecierpliwe zaproszenie oznacza, że… O, nie! Tej przejażdżki on nie wytrzyma! Draco poczuł jak przebiega go dreszcz słodkiego przerażenia, podszedł i niepewnie wczepiwszy się obiema rękami w zaproponowaną dłoń, postawił nogę na ojcowski but i podciągnął się do góry.
- Nie, nie! Tylko tego brakuje, żebyś znów spadł! Siadasz z przodu.
O, Merlinie!
Draco niezręcznie usiadł po damsku na siodle przed ojcem i od razu wpadł w niewolę ciepłego, wełnianego płaszcza, którym został otulony. Ręce Lucjusza objęły go – jedną wsunął pod jego pachę, drugą z góry, przez ramię. Powoli, przyzwyczajając się do podwójnej wagi, Przetoka przestąpiła z kopyta na kopyto, posłuszna swojemu jeźdźcu. Draco nie ruszał się. Bał się oddychać, bał się zrobić jakikolwiek ruch – wydawało mu się, że absolutnie wszyscy mogą zobaczyć jego podniecenie i strach. Każdą komórką swojego napiętego organizmu czuł to żywe, otulające go ciepło, biorące go w swoją niebezpieczną niewolę… Z każdym końskim krokiem, z każdym lekkim wstrząsem i podskakiwaniem do góry – w dół na końskich plecach, Draco czuł, jak odpływa kropla za kroplą jego rozum i siła jego woli, ustępując niewytłumaczalnemu pragnieniu zrobić cokolwiek – z tymi rękami, obejmującymi go, ze swoim bezwolnym, omdlewającym ciałem, z długim kosmykiem ojcowskich włosów, spuszczonym przez jego ramię… Pragnienie ZROBIĆ COŚ, jakoś skierować swoją bezwolę i swoją słabość w odpowiednie łożysko, oddać się w niewolę tych rąk… Oddać się.
Wstrząs.
Do góry – na dół.
Wdech i wydech.
Lekkie pochylenie głowy i kosmyk włosów opadł niżej, oznaczało to tylko jedno. Wargi ojca znalazły się bardzo blisko jego szyi. Za blisko. Tak blisko, że każdy ciepły wydech stał się automatycznie jego, Draco, wdechem… Tak blisko, że Draco był pewien, że ojciec czuł, jak wściekle biło jego serce.
Na kolejnym zakręcie ojcowski koń z lekka przyhamował krok i z jakiegoś powodu zaczynał skręcać w prawo – tam, gdzie na gałęziach dzikiej jabłoni wisiały żółte owoce. Lucjusz, próbując powstrzymać konia, spiął go ostrogami i pociągnął za uzdę, prowadząc go z powrotem, na ścieżkę. Draco, zasłuchany w swoje uczucia niczego by nie zauważył, gdyby nie jeden mały incydent – w ruchu ręka, która wchodziła pod jego pachę, przycisnęła go mocniej i twarde obszycie ojcowskiego płaszcza szorstko przesunął się po jego piersi, drapnąwszy wrażliwy sutek pod cienką koszulą.
Draco zaczął jęczeć.
Głośno.
Od razu przygryzł język, ponieważ poczuł, że ojciec za jego plecami zamarł i naprężył się.
- Draco?
I wtedy ta sama ręka, lekko zmieniając położenie, zaczepiła jego sutek jeszcze raz. Dreszcz, który przeszedł przez ciało młodzieńca, tym razem nie powstał z powodu niepogody – to wiedział na pewno.
- Co się dzieje, mon dragon? – prawie szeptem zapytał Lucjusz, sam niepewny swoich uczuć. Ostrożnie pochylił głowę niżej i pocałował Draco w ucho, powodując, że miłe mrowienie przebiegło przez jego ciało. – Dlaczego drżysz? Zimno ci?
Lucjusz zaczął rozcierać jego ręce i pierś dużymi, ciepłymi dłońmi. Tego robić nie powinien. Albo powinien. Draco nie rozróżniał już czego nie wolno, a co można robić z ojcem. Przerywany oddech, jęk, który wyrwał się z jego piersi, gdy odrzucił głowę Lucjuszowi na ramię. Reakcji ojca nie widział, lecz czuł. Nie w fizycznym sensie – zbyt wiele warstw odzieży rozdzielało dolną część ich ciał. On czuł jej… zapach, jakby był samicą podczas rui, zwierzęciem szukającym sobie pary w czasie sezonu godowego. Gorączkowymi ruchami Lucjusz rozpiął górne guziki jego koszuli i szarpnął z niecierpliwością, wsunął gorące dłonie pod tkaninę i szarpiąc jego ciało, ściskając w palcach sutek…
- A-a-a… – pół jęk – pół krzyk mimo woli wyrwał się z jego ust i ojciec znów zamarł.
- Draco!
Cichym, ostrzegawczym szeptem zakomunikował mu, że to co robią, jest okropne, niepoprawne, grzeszne i amoralne… Szalone… Bezrozumne… Cudowne… Dobre i złe… Doskonałe… Nie myśląc więcej (tak jakby zastanawiał się wcześniej), Draco podniósł ręce do góry i do tyłu, i objął ojca za szyję, wsuwając palce w szarosrebrne loki. Lucjusz jęknął i przyssał się wargami do jego szyi, gładząc równocześnie ciało, któremu poszczęściło się znaleźć pod jego umiejętnymi rękami. Do Draco przestało docierać wszystko to, co działo się dookoła, cała jego istota była skupiona na pragnieniu, by rozpłynąć się w tych pieszczotach…
Ręka prześliznęła się niżej, ściskając czułą, białą skórę jego brzucha, zostawiając na niej czerwone ślady i Draco wygiął się w tył, a jego zęby przyssały się do ojcowskiej szyi. Przez gęste rzęsy i półprzymknięte powieki zobaczył wyraz twarzy Lucjusza i prawie stracił oddech. Nigdy nie myślał, że ktoś tak opanowany jak Lucjusz Malfoy może zapłonąć taką namiętnością. Usta ojca były lekko rozchylone, dolna warga przygryziona górnymi zębami, nadając twarzy nieprawdopodobny wręcz grymas seksualności. Źrenice były rozszerzone i zamglone pożądaniem, cienkie nozdrza drżały, wciągając powietrze krótkimi wdechami, jakby ojcu nie wystarczało tlenu.
Zajęty tym widowiskiem, Draco nie zauważył, kiedy pieszcząca go ręka prześliznęła się pomiędzy naciągniętym brzuchem i pasem jego spodni, odsunęła gumkę majtek i ścisnęła jego gorącego fallusa. Mocno.
- A-a-a-chchch… – zanim gruby strumień spermy był w stanie wyrwać się na wolność i skropić tę bezlitosną rękę, ojciec ścisnął podstawę członka i jego ciałem wstrząsnął najsilniejszy orgazm. Doszedł, szlochając do ucha Lucjusza. A potem jego ciało opadło na szerokim siodle niczego nie podejrzewającego konia, a ojciec nadal całował jego szyję i plecy, który niewiadomo kiedy zostały obnażone, i szeptał mu do ucha różne głupoty, bezsensowne zdania, składające się z najlepszych słów na świecie – „Mój Draco… Mój mały Draco… Mój dobry… Mój jedyny…”. Wtedy Draco zrozumiał, że chce więcej.
Chce usłyszeć, jak jęczy jego ojciec.
Zobaczyć, jak wygląda jego twarz, kiedy on dotrze do końca.
Usłyszeć, jakie słowa wymawia w ekstazie.
Poczuć jego członka wewnątrz siebie.
Dać ojcu to, czego nie była w stanie dać mu matka.
Miłość.
Kompleks Edypa, przypomniał sobie Draco. Tylko odwrotnie.
Niespodziewanie Lucjusz westchnął i, podniósłszy lewą nogę Draco, przerzucił ją przez koński kark, posadziwszy go w poprzek swoich ud, twarzą do siebie. Draco został przyciśnięty do miejsca, które między tymi udami się znajdowało. Z powodu nie ugaszonego orgazmem pobudzenia Draco był więcej niż zadowolony, mogąc owinąć nogi dookoła ojcowskiej talii i równocześnie odchylił się do tyłu, na szyję Przetoki.
- O… – To była jedyna odpowiedź, na którą go było stać, reagując na niespodziewanie czułe i miękkie pieszczoty, w porównaniu z tym awanturowaniem, które działo się tu parę sekund wcześniej. Lekko dotykając, Lucjusz głaskał jego pierś, szyję, policzki…
- Draco…
Przez drżące rzęsy spotkał się spojrzeniem z ojcem.
- Tak…
- Nam nie wolno…
I zadając kłam tym słowom, Lucjusz kciukiem zakreślił linię jego warg, pozwalając Draco wziąć palec w usta, lekko wzdychając od pieszczot mokrego, ciepłego języka, starannie wylizującego wszystko czego mógł dosięgnąć. I wszystko, co chciał powiedzieć ojciec, wszystkie te moralne nakazy, które mogły przeszkodzić im przedłużyć to, czego chcieli obaj, zostało zmyte, zlizane tym miękkim, czułym językiem.
Draco znowu zachciało się więcej. Złapał drugą rękę Lucjusza i zaczął ją lizać i kąsać zębami. Lucjusz nie protestował, a tylko mocniej ścisnął go w swoich objęciach.
- Draco…
- M-m-m…
- Co zrobimy?
Draco, czując, że zaszli tak daleko, że cofnąć się już nie mogą, wcisnął głowę pomiędzy szyję i twarz Lucjusza i wkładając całe swoje pożądanie w tą jedną jedyną frazę wyszeptał:
- Je desires le tout, papa… le tout du vous …
- Mon Dieu! – zamruczał w odpowiedzi Lucjusz, tak jakby to do niego dopiero teraz dotarło – Ja też ciebie chcę, mon dragon… Też chcę…
Lucjusz objął dłońmi twarz syna i pocałował go, wsuwając język do wewnątrz gorących, pragnących tego wtargnięcia ust. Draco jęczał, ocierając się swoją znów pobudzoną dolną częścią ciała o ojca…
W pięć, jak wydało się Draco, sekund do orgazmu, ojciec zatrzymał konia i, nie przestając go całować, zszedł na ziemię, ściągając z sobą Draco, który znowu objął nogami ojcowskie biodra i przylgnął do niego, wydając jęki na przemian z krzykami, w tych momentach kiedy wzięta do niewoli bryczesami jego erekcja zmysłowo stykała się z ojcowską. Nie chciał pozwolić Lucjuszowi odsunąć się od siebie nawet na chwilę, nie pragnął ani na sekundę stracić ciepła jego ciała – częściowo ze strachu, że gdy przestanie go dotykać, ojciec oprzytomnieje, rozmyśli się i wyrzuci go ze swojego życia z właściwą wszystkim Malfoy’om stanowczością i okrucieństwem.
Chciał doprowadzić Lucjusza do obłędu… Do całkowitej utraty kontroli…
Draco nie wiedział, jak to się stało, ale nagle okazało się, że leżą na ziemi, na suchych liściach – on na plecach, obserwując wystające nad jego głową prawie bezlistne gałęzie starego klonu, ojciec patrzył na niego z góry, siedząc mu na biodrach. Lekki rumieniec pojawił się na policzkach Lucjusza, oczy miał półprzymknięte, długie włosy łaskotały Draco po szyi i twarzy. Nie był w stanie przeciwstawić się swoim pragnieniom, wyciągnął do góry rękę i chwycił za te złociste kosmyki i przyciągnął ojca na dół, w długi, namiętny i nieumiejętny pocałunek…
Niespodziewanie ta nieziemska błogość ustała, Lucjusz podniósł głowę, popatrzył na niego jakimś dziwnym spojrzeniem, pod którego wpływem serce podeszło mu do gardła.
-Draco…
Niespodziewanie zawstydził się, uciekł wzrokiem w bok i wysunął palce z jasnych loków.
- Popatrz na mnie, mon dragon… – mocne palce ujęły jego podbródek i Lucjusz znów zawładnął jego spojrzeniem – Chcę ciebie. Mocno. Od razu, teraz. Chcę odebrać ci twoją niewinność tu, pod tym klonem, w tej trawie. Chcę, żebyś szlochał z bólu i przyjemności pode mną, chcę widzieć jak twoje piękne, młode ciało wije się w orgazmie i słyszeć, jak z twoich warg wyrywa się moje imię. Raz za razem. O, mogę zrobić tak, że zapomnisz o wszystkim na świecie, mogę wziąć cię tak mocno, że pociemnieje ci w oczach i będzie ci się wydawać, że umierasz od rozkoszy…
Lucjusz mówił, robiąc krótkie pauzy między słowami, jakby specjalnie dla tego, żeby w nie wplatały się wszystkie te jęki i westchnienia, ukazujące mu najlepiej, co myśli Draco o takiej perspektywie…
Podniecenie Draco rosło… Jeszcze trochę i będzie za późno, jeszcze jedno słowo, powiedziane tym nasączonym seksem głosem i jego ciało zatraci się w tym orgazmie, o którym tak pięknie mówi ojciec. Pochyliwszy się ku jego uchu, Lucjusz dalej szeptał, całując płatek ucha i Draco wygiął się, przekonując ojca do zejścia niżej… Tak, jeszcze trochę… Tam… Na dół… A-a-a-chchch…
- Oh… Arretйz pas
Doszedł nieznośnie blisko do szczytu i kiedy ojciec zaczął wylizywać dołek w pomiędzy obojczykiem i szyją, prawie wybuchł…
Lucjusz wyprostował się.
Draco zajęczał z rozczarowaniem, czując jak fale rozkoszy rozpływają się z powrotem po nogach i wzdłuż pleców, i pchnął biodra do góry. Jednak ojciec zablokował jego ruch swoimi nogami. Draco otworzył oczy i rzucił mu najbardziej błagalne spojrzenie, do jakiego tylko była zdolna jego ślizgońska natura. Ojciec uśmiechnął się niespodziewanie czule i powiedział:
- Mogę zrobić z tobą wszystko to, Draco, ale pod jednym warunkiem.
Draco zamarł.
- Chcę usłyszeć, czego ty chcesz. Chcę wiedzieć, że dokładnie wiesz na co się decydujesz… – Lucjusz wziął ubraną jeszcze w rękawiczkę rękę syna i położył na swoje udo, zmuszając ją powoli, ale pewnie przesuwać wyżej, w kierunku jego własnej erekcji, – Powiedz mi, mój mały Draco. Czego chcesz?
Drżące palce młodzieńca dotknęły wreszcie zamkniętego w niewoli spodni członka i Draco drgnął. Lekko ścisnął palce. Ojciec wydał ściśnięty jęk i wypchną biodra w przód.
- Powiedz mi…
Draco zmrużył oczy.
- Nie, nie tak, patrz na mnie. Bo inaczej nic więcej nie będzie.
Ślizgom ledwie otworzył usta i wyszeptał:
- Touchez-moi
Ojciec oblizał wargi.
- Gdzie?
Draco powoli rozpiął dwa ostatnie zapięte guziki swojej czarnej koszuli i całkowicie odkrył dla ojca kremową skórę piersi.
-Tu… – pogłaskał się rękami, nie uchylając się od palącego spojrzenia oczu Lucjusza – I tu…- uszczypnął się w sutek, drgając od przyjemności.
Lucjusz otworzył usta i coś bardzo podobne do – O oui! – wyrwało się z jego ust. Draco zatracił się w pieszczotach, przeciągając po swoim gorącym ciele dłońmi, wijąc się pod tym nieznośnym człowiekiem, pragnąc tylko jednego – żeby ręce, pieszczące jego ciało, były JEGO rękami, żeby ojcowskie wargi całowały jego sutek, brzuch, jego…
- Całuj mnie! – Ojciec zamknął oczy i przygryzł dolną wargę.
- Gdzie…
- Tu… – Draco wciągnął brzuch głębiej i w tworzące się zagłębienie postukał palcem, drugą ręką kontynuując pieszczotę swojego sutka.
- Draco…
- Oui, papa
- Powiedz mi…
- Weź mnie, papa
Te słowa odurzyły Lucjusza. Jak głodny jastrząb na polną mysz, tak on rzucił się na rozciągnięte pod nim ciało, zaczął obsypać je niepohamowanymi pocałunkami, ssąc czułą skórę wargami i zostawiając na niej purpurowe ślady…
Pooddychawszy ciepłym powietrzem nad małym bladym sutkiem, Lucjusz nagle szorstko oblizał go i ukąsił, chwytając zębami skórę dookoła. Draco drgnął i podniósł całą klatką piersiową do góry, wyginając plecy w łuk. Dolną połową tułowia ojciec naparł z góry na rozsunięte nogi Draco, przyciskając jego członka swoim i kontynuował ssanie czułego ciała, na przemian kąsając i szczypiąc. Draco nieśmiało otarł się swoim wzbudzonym organem o ojca i zaczął jęczeć, kiedy Lucjusz odsunął się i położył na bok. Jakby odpokutowując swoją winę, Lucjusz pochylił głowę i liżąc jego skórę zaczął przesuwać się w stronę napiętego brzucha. Kiedy ten mokry, aksamitny język dotarł, wreszcie, do dołka pępka, Draco krzyknął i jego ręce pofrunęły w dół, wczepiając się z podwójną siłą w równe, jasne kosmyki. Język prześliznął się niżej, podążając za rękami, odkrywając cal za calem lekko napierające do góry biodra, mleczną skórę ud …
Przez głowę Draco przeleciało niepokojące pytanie, kiedy ojciec zdążył ściągnąć z niego bryczesy prawie do kolan …
Lucjusz jakby wyczuł przelotny strach Draco, podniósł głowę i popatrzył mu w oczy.
- Jesteś pewien?
- Tak – wyszeptał Draco – Tak.
Lekko westchnął i położył głowę na suchym dywanie liści, patrzył w szare niebo i pozwolił ojcu ściągnąć z niego krótkie bryczesy razem ze skórzanymi kozaczkami.
Przez chwilę ojciec patrzył na niego, jakby zastanawiał się, czy to tylko nie przewidzenie, czy ten cud, który podarował mu los, jest prawdziwy. Nie odwracając wzroku od przestraszonych, ale wpatrzonych w niego oczu syna, wsunął rękę pomiędzy śnieżnobiałe, szczelnie zsunięte uda Draco i poruszył nią, jakby przekonując zgrabne nogi do rozluźnienia się, rozłożenia na dwie strony …
Gładkie i suche dłonie na obu udach gładziły Draco, podczas gdy wargi ojca posuwały się po wewnętrznej stronie nogi do góry, w stronę napierającej na bieliznę erekcji. Draco odpowiadał jękiem na każdy pocałunek, na każdą pieszczotę – nie mógł nie odpowiadać. To byłoby ponad jego siły…
- Patrz, Draco …
Spod puszystych rzęs Draco patrzył, jak ojciec zrzuca z siebie wełniany jesienny płaszcz, czarną kamizelkę z wysokim kołnierzykiem, rozwiązuje krawat, a ten ześlizguje po jedwabnej białej koszuli jak wąż i znika we wnętrzach niepotrzebnego płaszcza. Draco wstrzymał oddech. Potem, jak w dobrym striptizie, haczyki koszuli zostały rozpięte i mógł zobaczyć jasne, szczupłe ciało ojca. Patrząc na pięknie wykreślone, mocne mięsnie pod nienaganną skórą, Draco przygryzł wargę. To było wszystko, co mógł zrobić, żeby nie zaskamleć, jak nie dokarmione szczenię.
- Papa
- Cierpliwości, mon dragon, cierpliwości … Mamy dużo czasu …
Od tych słów i tego, co się z nim działo, Draco znów przeszedł dreszcz i, żeby go uspokoić, ojciec wziął jego rękę w swoją, podniósł do ust i, złapawszy rękawiczkę zębami, ściągnął ją z jego dłoni. Z jakiegoś powodu, przypominając sobie, że te same zęby jeszcze chwile wcześniej kąsały jego uda, że te ręce ściskały jego pobudzony organ, właśnie to proste działanie jak powolne ściąganie cienkiej rękawiczki z ciepłej dłoni – wydało się Draco bardzo intymne i przeniknęło głęboko do jego duszy.
Odrzuciwszy rękawiczkę na bok, Lucjusz przez chwilę patrzył na szczupłą rękę, trzymając ją tak delikatnie, jakby to było kruche dzieło sztuki, potem odwrócił dłoń do góry i czule, zamknąwszy oczy, pocałował nadgarstek. Draco jęknął od poczucia nierealności, a jego serce ruszyło na wyścigi z myślami i wszystko plątało się i mieszało się w głowie …
A potem dotarło do niego, że jest prawie całkowicie rozebrany, tylko w dolnej bieliźnie – czarnych bokserach, a ojciec niespodziewanie opuścił głowę i jego usta dotknęły tam … zaczynając ssać jego ciało przez cienką materię, łagodnie szarpiąc, dopóki cała tkanina nie przesiąkła śliną oraz przedorgazmowym płynem i stała się cienka i przezroczysta … Draco gotowy był umrzeć z przyjemności, ciało trzęsło się w zmysłowej febrze, tysiące nie poznanych dotychczas odczuć przenikały, wyginały jego ciało, a gardło bolało od krzyków i ochrypłych jęków …
Kiedy Lucjusz ściągnął na dół będącą już tylko mokrą szmatą tkaninę, jego rozgorączkowane, wilgotne ciało owiane zimnym powietrzem trochę się uspokoiło. Głośno oddychając, ojciec zaczepił o gumkę jego majtek i pociągnął w dół. Draco, którego opuścił już cały niepokój, pomógł ojcu wyjąć jedną nogę i gotowy, domyślając się, czego od niego oczekuje, rozsunął nogi. Draco był dobrze wygimnastykowany i prawdopodobnie dlatego ojciec głośno przełkną ślinę, patrząc jak dwa idealnie wyrzeźbione kolana równocześnie dotknęły do żółtych liści i przygniotły je… Draco nie był durniem i przy całym swoim zarozumialstwie wiedział, ze jest z nim wszystko w porządku. Wiedział, że może pokazać swoje nagie ciało.
Ojciec pogłaskał go po brzuchu, nogach, okazał szczególną uwagę biodrom, pocierając je kciukami i od razu, jakby przypadkowo, przeszedł palcem wzdłuż krocza i między pośladkami, zaczepiając dziewiczy otwór…
- A-a-a-chchch… Jeszcze!
Ojciec powtórzył swoje ostrożne dotknięcie, uważnie go obserwując. Tylko tym razem nie tylko dotknął, ale nacisnął tam, gdzie kończyło się „na zewnątrz” i zaczynało się „wewnątrz”. Draco zacisnął zęby, ale jęk, który wyrwał się z jego ust, mimo wszystko był bardzo głośny…
- Co „jeszcze”, Draco?
Głęboki głos przypomniał mu, że ma prosić.
- Tam … – Draco drżącą ręką przebiegł po własnym ciele w dół, pogładził mosznę i prześliznął się palcem w pierścień napiętego ciała. Źrenice ojca rozszerzyły się i lekko zmienionym głosem znów zapytał:
- Co „tam”?
Draco zaskamlał niecierpliwie i uderzył dłonią w liście … Tak bardzo chciał, żeby papa
Nagle Lucjusz był na nim, ślizgając się po jego rozpalonym ciele swoim, uspokajając i pieszcząc równocześnie …
- Sz-sz-sz … nie denerwuj się, miłości moja, zrobię wszystko, co zechcesz … – szeptał mu na ucho, jednocześnie całując go, bawiąc się jego nabrzmiałymi sutkami, opierając się drugą ręką o ziemię gdzieś nad jego głową… Draco znowu zatonął w tych wszystkich niepohamowanych pieszczotach, nie wiedząc, jak na nie odpowiadać, by ojcu było przyjemne … Tego było tak dużo, że jego ciało chciało oddać się na łaskę zwycięzcy i wtedy nic nie powstrzymałoby dojścia…
Lucjusz znów się wyprostował, wyciągnął rękę i włożył Draco dwa palce do ust.
- Obliż je dla mnie, mon dragon
Serce Draco zabiło szybciej gdy przypomniał sobie, dlaczego oblizuje palce przy tej sprawie, ale mężnie podporządkował się i zaczął lizać, starannie mocząc je śliną.
- O tak… Dobrze … – Lucjusz jak zaczarowany patrzył na to widowisko i Draco, tylko po to, żeby zrobić na ojcu wrażenie, wziął palce głębiej, prawie w sam przełyk i wessał. Ojciec drgnął i wyszeptał – Merlinie… – ostrożnie, żeby nie zranić ust, wyciągnął błyszczące, mokre palce na zewnątrz.
- Rozsuń nogi jeszcze raz, Draco… O tak… Trochę wyżej. Możesz trzymać kolana rękami, jeśli ci trudno…
Draco podziękował wszystkim Bogom za swoją naturalną giętkość, zaczepił zgrabne, długie nogi rękami pod kolana i podciągnął je do piersi. Ze zdziwieniem zauważył, że zupełnie się nie wstydzi tej, zdawałoby się, poniżającej pozy…
- A-a-j!!!
Zaskoczenie i ból spowodowały, że Draco szarpnął się i całym ciałem spróbował odpełznąć, wykręcić się, zleźć z czegoś ogromnego, grubaśnego i dłuuugiego, co przenikało w głąb jego ciała i miał wrażenie, że wyjdzie gardłem…
- Draco. Wsunąłem w ciebie jedną trzecią jednego palca. Co będzie, gdy zrobię to moim członkiem?
Draco przestał trząść się i popatrzył dół. Zawstydził się.
- Rozluźnij się, Draco, odetchnij głęboko. O tak …
Draco kilkakrotnie odetchnął i poczuł, jak ścisłe ścianki jego anusa rozluźniają się.
- Pięknie, mon ange, tak dobrze …
Ojciec wprowadził palec głębiej. I jeszcze głębiej. Zaczął ostrożnie ruszać nim, wysuwając prawie do końca i wsuwając z powrotem w śliski już, ale jeszcze napięty otwór. Draco zdążył pomyśleć, że to nic strasznego, uczucie oczywiście dziwne, trochę bolesne, trochę, gdy nagle palec przeniknął głębiej, zaczepił coś i wszystko wybuchło jaskrawymi gwiazdami pod jego powiekami…
Draco krzyknął i zsunął się w dół, na ten palec wewnątrz siebie i poczuł to znów – ostra i gorąca rozkosz, w jednej chwili wysysającą z niego całą wolę i przekształcająca go w małą, drżącą grudkę ciała. I to ciało wiedziało, czego chce.
- Oh, s’il vous plais … oh, plus… oh-h-h… papa … głębiej … a-a-a-chchch …
- Merde! – Zaklął Draco i przygryzł własne ramię, czując, jak nieprawdopodobnie szeroko rozciąga się jego tajemnicze wnętrze.
- Boli?
Lucjusz zatrzymał się i prawie wysunął palce na zewnątrz.
- Nie. Chcę jeszcze.
Lucjusz nie zadawał więcej pytań. Dokładnie i metodycznie rozciągał chłopca, nie zapominając od czasu do czasu dotknąć tego tajemniczego punktu wewnątrz. Po chwili Draco już wił się pod słodką torturą, jak wąż, próbujący wyleźć z własnej skóry, angielskie wiązanki na przemian z francuskimi przekleństwami wyrywały się z jego ust tak często, że ojciec ochrypłym od pożądania i lekko duszącym się głosem znalazł w sobie dość siły, aby zażądać, żeby Draco poskromił trochę swój język …
Gdyby w tej chwili Draco nie przeżywał największej rozkoszy w swoim życiu i gdyby ruszające się wewnątrz niego palce nie wysłały jego mózgu na krótkotrwały urlop, Draco roześmiałby się.
Trzeci palec okazał się dużo grubszy i dłuższy od dwóch poprzednich i Draco poczuł, że jest mocno rozciągnięty na wszystkie strony. Nie zdążył zdecydować, czy to przyjemne uczucie, czy nie bardzo, gdy Lucjusz przekręcił rękę o sto osiemdziesiąt stopni. Draco szarpnął się i powietrze razem z krzykiem uszło z jego płuc.
- Jeszcze… tak… głębiej…
Ojciec zrozumiał. Odwrócił rękę z powrotem.
- Jeszcze, jeszcze, jeszcze, jeszcze!
Draco nie potrafił przypomnieć sobie ani jednego słowa, oprócz tego krótkiego i doskonałego „jeszcze!”. Chociaż czasami mógł. Więcej. Głębiej. Teraz.
Podniósł drżące ręce do góry i owinął je dookoła ojcowskiej szyi. W tym samym momencie zrozumiał, że może objąć ojca również nogami. Podciągnął biodra, żeby trochę lepiej nabijać się na palce ojca. Przytulił się biodrami do ojcowskiej erekcji.
- Draco … – zasyczał Lucjusz i zaklął przez zęby. Syn ze zdziwieniem spojrzał na ojca i zrozumiał, że ten balansuje na samej krawędzi. Jego szare źrenice pobiegły w górę, a spojrzenie stało się mętne. Lucjuszowi brakowało powietrza, jego ciało drgało konwulsyjnie, a palce wewnątrz Draco ruszały się, kręciły się i pieściły jakby bez woli swojego właściciela. Ojciec mógł dojść w każdej chwili. Draco ostrożnie opuścił nogi i pogłaskał Lucjusza po policzku palcem wskazującym.
- Sz-sz-sz… Uspokój się… nie ruszaj się… Sz-sz-sz …
Stopniowo oddech Lucjusza wyrównał się. Jeszcze mętnym wzrokiem popatrzył w dół. Draco znał odpowiedź.
- Pieprz mnie. Teraz.
Lucjusz przełknął ślinę i kiwnął głową.
- Jak … mi …
Nie mówiąc już ani słowa, Lucjusz podniósł jego nogi dłońmi pod kolanami i zarzucił sobie na ramiona. Draco ścisnął w palcach naręcze suchych żółtych liści.
- Zrelaksuj się.
To nie była prośba i Draco się podporządkował. Jego nogi natychmiast wygodnie ułożyły się w, wydawałoby się specjalnie dla tego stworzonym, zagłębieniu pomiędzy ojcowskimi ramionami i szyją. Lucjusz przesunął się w przód, częściowo przenosząc wagę ciała na jego zadarte w górę kończyny i Draco poczuł lekki przypływ krwi do głowy. Lucjusz naparł pewniej i Draco poczuł coś innego – gładkiego i grubego, posmarowanego jakąś śliską substancją (może śliną), naciskającego w niego, rozsuwa napięte, nie poddające się mięśnie … Głębiej i głębiej …
- Boli…
Draco wypuścił zatrzymane w płucach powietrze.
To nie było odpowiednie słowo. Draco czuł się tak, jakby został przebity na wskroś rozżarzonym żelazem, jakby wewnątrz niego wszystko rozdarło się, zalało, niemal wychodził z siebie. Draco chciał krzyczeć i płakać równocześnie. Zatrzymał się na czymś pomiędzy.
- Draco…
Gorące wargi niespodziewanie przytuliły się do jego kostki. Draco drgnął i popatrzył do góry. Oczy Lucjusza były półprzymknięte, a na twarzy malowała się najgłębsza ekstaza i on… nie żeby całował … a prędzej po prostu dotykał ustami Draco, jakby próbował jego smak. Ręce Lucjusza trzymały jego pośladki lekko uniesione i rozsunięte, sam zastygł, jakby zamarzł. Tylko wargi, czule badające jego kostkę i leciutko kolistymi ruchami ruszające się biodra mówiły o tym, że ojciec jest czymś zajęty.
Zapatrzywszy się na ten zmysłowy obraz Draco nawet nie zauważył, jak rozsuwający go wewnątrz organ przestał wydać się za duży. Od przyjemnego zdziwienia Draco lekko ścisnął mięśnie, żeby przekonać się o tym, że ostry ból minął.
- A-a-a-chchch … – Zajęczał ojciec i niespodziewanie ukąsił go tam, gdzie przed sekundą jeszcze czule całował i pchnął biodrami naprzód, mocno i płynnie wchodząc w niego, aż do końca.
- Draco… O, Draco… Jak… dobrze… – szeptał Lucjusz, puściwszy przygryzione miejsce, głaszcząc go po pośladkach drżącymi palcami. Dreszcz ten, jakby za pomocą czarów, udzielił się i Draco, rozpędzając się falą przyjemności po nogach, zbierając się w dole brzucha i podstawie członka.
Wewnątrz Draco znów poczuł ból, ale coś całkowicie niezbędnego i zmysłowego było w tym nowym, zagłodzonym odczuciu rozrywającego bólu. To cierpienie trzeba było znieść. I, co najdziwniejsze, ten ból chciał czuć. I tylko…
- Ruszaj się… proszę… ruszaj…
Ojciec głęboko westchnął, jakby uspokajając się, zamknął oczy i wyciągnął członek do połowy. I wsunął z powrotem.
- Oh… papa… – Draco nie wiedział, co jeszcze powiedzieć. Słodki ogień wewnątrz rozpalił się z podwójną siłą i Draco chciał jeszcze i jeszcze, i jeszcze, i jeszcze…
Zdjąwszy jego nogi ze swoich ramion, ojciec rozsunął je szeroko, podniósł miednicę młodzieńca wysoko w powietrze i kontynuował swój silny rytm, przeplatając głębokie i powolne pchnięcia z krótkimi i szybkimi.
Draco dawno zapomniał o bólu, zapomniał o kłujących suchych liściach i kamykach wpijających się w jego gołe plecy. Jęczał, płakał i szlochał, jak małe dziecko, jego twarz była mokra od łez i pocałunków, którymi od czasu do czasu nagradzał go ojciec.
Lucjusz straciwszy między nogami Draco całą swoją beznamiętność i opanowanie, wtórował synowi głębokimi, niskimi jękami, pogrążając się raz po raz w gorąco, obejmujące jego ciało. Jego jasne, długie włosy dawno rozsypały się i pieściły Draco po udach. Głowa chłopca miotała się raz w jedna raz w drugą stronę, jak w transie, długa grzywka przylgnęła do spoconego czoła i zakryła oczy. Był jakby w gorączce albo we śnie. Myśli, emocje, odczucia – wszystko skoncentrowało się na gorącym, twardym i gładkim, żywym ciele wewnątrz niego, na tej ślizgającej się w tam i z powrotem grubej i czułej męskiej sile… przebijającej go na wskroś… wbijającej go w ziemię… głębiej… silniej… o, Boże… jeszcze… oto tak! Jeszcze… A-a-a-chchch… O, tak!
Do Draco nagle dotarło, że już dawno krzyczy swoje myśli na głos, swoich nienasyconych błagań nie potrafi zatrzymać, krzyczy tak, że go boli gardło… Ale nie dbał o to… Był bliski zdobycia szczytu rozkoszy… Zbyt bliski… Jeszcze tylko… o…
- Draco… patrz na mnie… patrz…
Prawie niczego nie widzącymi od łez oczyma Draco popatrzył w górę na rozpływający się zarys ojca. Ten, złapawszy niewyraźne, nie skupione spojrzenie, zrobił ostry, głęboki ruch na zewnątrz i wsunął członek z powrotem w miękkie ciało. Draco zrozumiał, dlaczego ojciec chciał, żeby patrzył. Chciał, żeby Draco wiedział, jak jemu jest dobrze.
- Kończ, Draco… Draco… Teraz… Kochany mój…
Zalała go fala rozkoszy i ciało jakby zmalało, a następnie rozpłynęło się w ekstatycznym skurczu. Teraz…
- Teraz…!
Krzyk wyrwał się z jego gardła i utonął w ustach Lucjusza, nakrywającego go z góry i po brzuchu rozlała się ciepła sperma. Nogi Draco najpierw bezsilnie opadły, by zaraz znów objąć Lucjusza w tali. Nadal całując go głęboko i namiętnie, równocześnie podciągał się i nabijał na jeszcze twardy, jak stal, członek…
- A-a-a-chchch… – odrzuciwszy głowę w tył i nie przestając ruszać biodrami, Lucjusz skończył głęboko wewnątrz, drgając przy każdym wystrzeliwującym strumieniu spermy i bezdźwięcznie poruszając wargami. Draco ściskał mięśnie anusa tak mocno, jak tylko mógł, pomagając ojcu wycisnąć ostatnie krople nasienia…
* * *
Bezsilni, leżeli na liściach, spocone ciała ześlizgiwały się z siebie i splatały znów … Draco położył się na piersi Lucjusza całował ją, od czasu do czasu strzepując lądujący listek. Lucjusz śmiał się i wsuwał ręce w jego włosy. Draco wiedział, że teraz mają prawo do tych intymnych i czułych gestów, na tym kobiercu z żółtych liści, i że teraz już wszystko będzie inaczej. Ponieważ przez szum jesiennego wiatru, przez niecierpliwe rżenie Przetoki, spacerującej po ścieżce z tyłu, przez szemranie dalekiej rzeczki docierały do niego powtarzane cichym szeptem słowa. Słowa, wkradające się w jego duszę i nieśmiałym szczęściem napełniające jego serce …
„Kocham cię, Draco. Kocham cię.”
Słowniczek
Merde! – przekleństwo
Rien du tout – o nic
Pardon – przepraszam
Je suis d’accord, papa… Je suis d’accord – wszystko w porządku, tato…wszystko w porządku.
Je desires le tout, papa… le tout du sous – chcę wszystkiego, tato… ciebie całego.
Mon Dieu! – mój Boże!
Arretйz pas – nie zatrzymuj się
Touchez-moi – dotykaj mnie
Oui, papa – tak, tato
mon ange – mój anioł
Oh, s’il vous plais … oh, plus… oh-h-h… papa – Proszę jeszcze… dalej … tato
mon dragon – mój smok

Rozdział VI

Rozdział VI
~Remus~
Kiedy Claudien wypraszała wszystkich z gabinetu podszedłem do niej, ażeby nie rozłościć jej jeszcze bardziej.
-Idź, usiądź na łóżku i nie denerwuj mnie.
Nie chcąc jej robić na złość usiadłem na krawędzi łóżka i skuliłem się nieco. Boje się jej. Ona mnie zabije. Przecież zabiła już połowe ministerstwa... zaraz. CO ona robi? CO bierze? Z czym do mnie podchodzi?
-Nie cykaj się tak. Połóż się.-Nie ufam jej ale muszę zrobić co każe.-Nie bój się. Nie zabije cie, jeszcze.-po chwili- No odezwij się. Jesteśmy sami i póki nikt nie widzi nie mam powodów,żeby być dla ciebie niemiła. Porozmawiajmy. Jestem Claudien Delacroix, mam 17 000 lat, jestem hybrydą. Teraz ty.
-Jestem Remus John Lupin. Mam 30 lat.-mówiłem urywanymi wypowiedzeniami
-I jesteś wolfbloodem jak mniemam?-stwierdziła
-Tak.
-Nie bój się, bo jeszcze nie dałam ci powodu do strachu. NA spokojnie. Teraz tak... skąd masz te rany i jak długo je masz? Kto ci je zrobił?
-Częściowo mam je od przemiany.
-A częściowo?
-... Nieważne.
-Remus...-po dłuższej chwili-nie chce używać legilimencji ale nie dajesz mi wyboru
-No dobrze. Zrobił mi je jeden z twoich żołnierzy.
-Kto konkretnie? Pamiętasz jak wyglądał?
-Był dosyć wysoki i dobrze zbudowany...
-Ktoś jeszcze? Słyszałeś jak się nazywał?- Zamruczałem coś pod nosem-CO? Powtórz.
-Chyba Goyle i Crabbe.-Wciągnęła gwałtownie powietrze ale nic nie zrobiła
-Załatwie to jutro. Teraz spokojnie, nic ci nie zrobie-i wyciągnęła nożyczki chirurgiczne. Zacząłem się mimo woli trząść ze strachu.- Nie bój się. Chce oczyścić ci rany, ale najpierw muszę z ciebie zdjąć te szmaty. Nożyczkami rozcięła mi koszule i spodnie wzdłuż nogawek. Przeszły mnie zimne dreszcze od tego dotyku. Zdjęła ze mnie resztki ubrań (spokojnie zboczeńcy, bielizne zostawiła) i podeszła do szafki w której miała kilka buteleczek z eliksirami. Wzięła jedną i wacik lub gazik, nie widziałem dokładnie. Nalała troche eliksiru na moje rozgrzane ciało i pocierała po ranach. Na początku strasznie zaszczypało więc syknąłem mimo woli. Ona zatrzymała dłoń i pogładziła mnie po głowie.
-Spokojnie, długo to nie potrwa.-chociaż raz spróbowałem jej zaufać. Zobaczę jak na tym wyjdę. Mimo całej wiedzy na jej temat, teraz wydawało się to wszystko kłamstwem. Siedziała przy mnie nie ruszając się i gładziła mnie po głowie. Czy to wszystko co o niej wiemy to jedno wielkie kłamstwo? Czułem się przy niej wyjątkowo bezpiecznie. Od dawna czegoś takiego nie czułem, tj. od wybuchu wojny. Najgorsze jest to,że mam tą świadomość,iż jest ona moim najgorszym wrogiem a nie mam ochoty z nią walczyć. Zaćmiła mój umysł. A może użyła na mnie jakiegoś uroku? Delikatnie gładziła moje ciało gazikiem ale już tak nie bolało. Przykładała do ran różdżkę i szeptała zaklęcie przeciwbólowe. Robiła to tak delikatnie,że nie mogłem się skupić na niczym innym poza jej skupionymi na mnie oczami lub powoli oczyszczającymi rany rękoma. Zaraz, wróć! O czym ja myśle? To jest mój wróg i muszę się skupić na tym jak mam się stąd wydostać razem z dzieciakami i Jamesem, którego również mogę potraktować jak dziecko. Ale jak mam się teraz na tym skupić, skoro dotykają mnie te dłonie, skupiają się na mnie te oczy? Niestety, trzeba jej oddać,że jest olśniewająco piękna. Jej siostra również, ale ona...
-Mógłbyś się odwrócić?-zapytała
-Mmm, co?-zdezorientowałem się
-Pytałam, czy mógłbyś się odwrócić?-powtórzyła i uśmiechnęła się do mnie. Trochę głupio się poczułem ale spełniłem jej prośbę i odwróciłem się plecami do góry, wyciągając resztki materiału spode mnie. Claudien zabrała drugi wacik i namoczyła go w eliksirze, czyli po prostu robiła to samo co przed chwilą. Obmyła i zdezynfekowała cały mój kark,plecy,nogi...
-Remusie-zabrzmiało to trochę dziwnie-nie obrazisz się jeśli rozetnę ci ym... bokserki?-spojrzałem na nią pełen ogólnego zdziwienia-Bo wiesz... twoje rany na plecach ciągną się aż za kość ogonową i ten, nie chce,żebyś dostał zakażenia.- Spojrzałem na swoje plecy i rzeczywiście, rany ciągły się przez całe plecy w dół. Najbardziej zdziwiony byłem jej postępowaniem,że pyta mi się czy mogę coś zrobić. Przecież jestem jej własnością. To jest dziwne.
-Ale, pani... jestem twoim niewolnikiem, to jest ym, możesz zrobić ze mną wszystko...-nie rozumiałem tego.
-Remusie, mów mi Claudien lub Claudie. Nie lubie tych formalnych zabiegów. Od teraz nie jesteś moim niewolnikiem ale przyjacielem. Dam ci tyle swobody na ile zauważę,że zasługujesz. Po twoich oczach widać,że jesteś inteligentny i zrozumiesz przekaz wypowiedzi. Więc zgadzasz się być moim przyjacielem?-zapytała a mnie ponownie zamurowało. Skamieniałem. Skisłem. Zdysocjowałem. Dalej wymieniać? Podała do mnie rękę i uśmiechała się przyjaźnie. Nie ta sama osoba,o której mówili nam w Ministerstwie. Podałem jej rękę. Oczywiście dlatego,ażeby mi zaufała i żebym po jakimś czasie mógł się stąd wydostać (a może i nie?).

Rozdział V

~Marvolo~
-Daleko jeszcze?Daleko jeszcze? Daleko jeszcze? Daleko jeszcze? Daleko jeszcze?
-Zamknij się wreszcie! Mam cię dość! Jak ta jędza mogła dać mi najbardziej wkurwiającą istotę w tym zamku?
-Ejejejej jak się wyrażasz o mojej siostrze?
-Jest tak samo wkurwiająca jak ty.
-Jaaaa? Chyba cię coś pojebało. Chyba na pewno. Będe musiała powiedzieć siostrze.-i uciekła w stronę drzwi gabinetu Claudie. Złapałem ją i przeżuciłem przez bark a Nagini zasłoniła jej gębe. Kochane stworzątko...
-Co to to nie. Zostałaś przydzielona pode mnie i masz się mnie słuchać.
-I kurwa co z tego? Mam to gdzieś. Ona tylko sobie żartowała.
-Tak, jasne.
Szliśmy w stronę tego przeklętego czegoś co nie ma dupy,kiedy ta mała męda mnie dziabnęła.
-Ała aaaaaaaaaaa kurwa. Oszalalaś?
-Oczywiście........ że nie.-powiedziała oblizując usta od krwi.
-Aż tak ci smakuje,kochanie-stwierdziłem stawiając ją przed sobą.
-Synek,nie pozwalaj se. Bo ci zaraz tą różdżke w dupe wsadze i wyjdzie ci nosem. -pogroziła mi palcem przed jamą nosową.
-Dalej bo nie dojdziemy do tego Hefelpufa czy jak to tam płynęło?
-Miękniesz na stare lata Riddle-i poszła do przodu
W sumie niezła z niej dupa... Śpimy razem więc co mi tam.
-Hej Fallon...!
-Spierdalaj zboczeńcu-i jebła mi z liścia
Cholerna legilimencja. Doszliśmy wreszcie do Hufflepuffu. Wielkie żółto-czarne coś dyndało i przed nosem.
-Ja ją kiedyś zarżnę.
-Chyba zerżniesz-zaśmiała się Fallon
-Naprawdę tego chcesz?
-Nieeeeeeee. Możesz sobie pomażyć Tom.
-Szacunek kurwa. Jestem twoim panem i Marvolo, dziecko,Marvolo.
-Po pierwsze nie palę, po drugie jestem od ciebie starsza cwelu. - zarzuciła włosami przed moją twarzą.Kaszlnąłem.Wpisałem sekretnego koda tzn. powiedziałem hasło do tego hędożonego obrazu.Żółć.Wszędzie żółć.Żółć everywhere.Czy to babsko maiło coś z głową gdy to urządzała.I w ogóle co to za dziury z drzwiczkami jak u hobbita.
-Wtf?! Tunel co kurwa?-Otworzyłem jedne drzwi,z których wyskoczyła mi głowa tego bękarta diabła tzn.Fallon-Aaaaa.-jebłem na glebę,a ta małpa zaczeła się ze mnie śmiać.-W takim razie ja się obrażam.-Otrzepałem szatę i poszedłem w kierunku łazienki i takie querva-Faaalllooonnn!!!
Stanęła przede mną i otworzyła pierwsze lepsze drzwiczki, za którymi kryło się to upragnione pomieszczenie. Ogarnąłem się, potem debilka i na końcu te jej kundle.
-Maaarvooolooo!-krzyknęła do mnie
Podszedłem do jednych miniaturowych drzwiczek i otworzyłem je. W środku lezała na wielkim łożu Fallon ze szczeniakami i dłonią wskazywała mi kierunek obok siebie.
-Chyba śnisz,że będe spał z tymi kundlami. Jeszcze mi zapchlą i osikają pościel...
-Spokojnie, są nadzy. Nie masz się o co martwić.
-Taaa, rzeczywiście-stwierdziłem obojętnie i położyłem się koło niej.
Zasnęliśmy,kiedy Fallon zajebała mi całą kołdre. Jakoś w połowie nocy przytuliła się do mnie. Chyba nieświadomie... chyba.

Rozdział IV

~Severus~
Claudie z niespotykaną delikatnością zdejmowała torbę z głowy swojego niewolnika. Wzięła na siebie coś, czego krwi nasi podwładni nie potrafili rozszyfrować, ryzykowne. Podczas zdejmowania torby wszyscy nie oddychaliśmy prawieże, aby nie zakłucać tego co się wydarzy. Zdjęła torbę z trzęsącego się... czegoś, a mi serce biło z nerwów tak głośno,że chyba wszyscy w sali słyszeli. Kiedy Dela zdjęła torbę sztywnymi rękoma zauważyliśmy dość obficie podrapaną i okaleczoną mordę. 3 głębokie rysy szpeciły jego twarz. Prawie wszyscy wgapiali się w niego jak w obraz na wystawie sztuki. Lupin. To Remus Lupin. Jedyny normalny Gryfon i zarazem Huncwot. Jedyny z którym dało się jakkolwiek porozumieć po ludzku. W sobie miałem taką mieszankę różnych emocji,że nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Wściekać się, bać, skakać z radości?
-Psst, a Snape jak zawsze skamieniały Poker Face. Człowieku, czy ty w ogóle masz uczucia, lub jakiekolwiek zmiany wyrazu twarzy?-zapytała Fallon. Czyli jednak nic nie pokazuje przy ludziach. Jakaś przydatna cecha, co nie zmienia faktu iż nie mam pojęcia co o tym wszystkim sądzić i najprawdopodobniej, gdyby nie tłum ludu wokół, poddałbym się ostatniemu wypełniającemu mnie odczuciu. Skakałbym z radości. Swego czasu, zanim przestałem się bać Lucjusza i innych Ślizgonów (ehhh, ta nieśmiałość na pierwszym roku) kumplowałem się z Lupinem. Raz się całowaliśmy, ale to taki tam extra bonus. Nigdy go nie znienawidziłem jak reszty Huncwotów. Zawsze był inny, jedyny w swoim uroczym, wikołaczym rodzaju. Oryginalny.
Wszyscyśmy wyszli z Wielkiej Sali. Tylko nasza elita poszła do gabinetu Deli, mając może nadzieję,że głównodowodząca, jakimś trafem zmieni zdanie i przypieprzy nas do Slytherinu. Za nami szli nasi niewolnicy. Głowy mieli spuszczone w dół i nie odzywali się do nikogo. Udawali,że ich nie ma. Swoistym szczęściem dla mnie jest fakt iż Potter senior żyje. Myślałem,że Voldie go zabił, a tu proszę... Taka niespodzianka. Przy Claudien wszystko jest możliwe. Och, gdyby tak jeszcze Lily żyła... Nie. Czekaj. Wróć. Sev nie będziesz się rozklejał... znowu. Doszliśmy, a CD zaczęła się cicho podśmiechiwać.
-Ej, młoda co jest?-zapytał z uśmiechem Tom
-Aj. Bo to stare hasło Dumla (Dumbeldora) jest takie nieprzewidywalne-i roześmiała się na dobre
-Nie mów mi,że nie znasz hasła-zaniepokoiła się Fallon
-Dropsowe anyżki wujka Dumbelka-stwierdziłem ze znudzeniem. Przejście się otworzyło a wszyscy wybuchnęli takimi salwami śmiechu,że aż sam się uśmiechnąłem
Wszedłem kulturalnie do środka i rozłożyłem na najwygodniejszym fotelu. Następnie wlazła reszta przepychając się w futrynie, a po nich wszedło grono niewolników. Potterowie stali ze spuszczonymi głowami. Nie wiem co mi odbiło,że podszedłem do nich, zlapałem obu za przeguby i posadziłem na miękkim, białym dywanie przy moim fotelu. Fallon i Marvolo gapili się na mnie jakbym co najmniej ogłosił koniec cywilizacji magicznej.
-Dobra dobra. Nie zmieniam zdania a was ludziowie moi wypraszam do siebie. Mam kilka ważnych spraw do ogarnięcia.
-Hmm, zgwałcenie swojego wilkołaczka? Nie oszukasz nas. Dobrze wiedziałaś kim jest twoje kochanie-zaśmiała się Fallon
-Wynocha bo wszyscy dostaniecie rozgrzanym żelazkiem w ryj!!!
Wyszliśmy i tyle co mi wiadomo z jej wieczora. Nic nam nie powiedziała. Lupin podszedł do niej zestrachany jak 5-latek i tylem go widział. Mniejsza o to. Poszedłem do „mojego domu” wkurwiony coraz bardziej. Wchodząc do tej przeklętej wierzy myślałem,że zwymiotuje. Od razu wszystkie złoto-czerwone akcenty spaliłem i zostawiłem mój ukochany mroczny wystrój. Moi poddani weszli zaraz za mną. Czułem ten przeklęty wzrok na swoim ciele tylko,że nie potrafiłem wyczuć emocji jakie panują między nimi. Zdziwił mnie fakt,iż te cioty nie boją się mnie. Żadnego,nawet najmniejszego przebłysku tego cholernego strachu. Jprdl, gryfoni...Mniejsza o to. Nie kurwa mniejsza o to bo ryją się jakby byli na placyku śmiechowym.
-Co się szczeżycie debile lukrowani? Jprdl,jprdl,jprdl zaczynam gadać jak Claudie...-jebnąłem ich na sofe w pokoju wspólnym-Zjebcie się.- ryją się bez opamiętania i zjebali się z sofy turlając się po podłodze jak piłeczki w pokoju Ewki (nie ważne kogo kur.. ka). Zaczynam napierdalać zaklęciami po pokoju... Jakie kolory? No pytam się!
-Hahaha hahaha hahaha
-Potter, zrób coś z Potterem...
-Tato, ogarnij się. Wstawaj.Siare robisz kurwa. To był mój nauczyciel,heloł.- i sam się zjebał. Co za pierdolone gnomy...
-Dobra kurwa. Nie wkurwiajcie mnie kurwa bo zacznę kurwować,kurwa!.-No i wybuchłem
Cholera... pokój zrobił się różowy
-Hahahahahahha hahahaha hahahaha hahahaha-James jak coś
-Hamhamham-Potter jak coś.
-Przemalujcie to blęta przestażałe.
-Yyy, nie mamy różdżek...
-Co mnie to obchodzi? A nie zaraz. To mnie obchodzi. Dlaczego nie mogę tego przemalować?-pytam się tych idiotów
-Bo podczas dużej dawki śmiechu w wierzy Gryffindoru, wystrój zmienia się podug charakteru i osobowości najstarszej osoby...-tłumaczył Harry
-Zamknij twarz kretynie zzieleniały!
-Taka prawda Sevciu...-naigrywał się James
-Jestem waszym panem!
-I co z tego? Najwyraźniej zawsze byłeś w jakimś stopniu związany z Gryffindorem. Po ojcu, mugolu?
-Nie mam na was nerwów. Dobranoc.-poszłem (bo miałem blisko) do jakiegoś tam większego pokoju i w dupie miałem co z nimi dalej będzie. Zasypiając usłyszałem tylko, jak wybuchnęli śmiechem. Wkurw level hard.

Kiroshitsuji 4


-A więc dziękuję paniczowi za współprace. Jestem przekonana,że jeżeli już za tydzień wejdzie „Pitip” (pierwsza wspólna zabawka współpracujących spółek) dzieci rzucą się na niego i Trancy Indastris wyjdzie z długów w mniej niż 1,5 miesiąca.-stwierdziła Cillia
-Również mam taką nadzieje. Dziękuje serdecznie za ofertę i podjęcie ryzyka wybierając moją firmę, my lady- Ciel wstał z miejsca i teatralnie ucałował dłoń siedzącej dziewczyny.
-No wreszcie! To teraz tak- Alois wstał i stanął między nimi- To jest Ciel. To jest Cillia. Zacznijcie używać imion bo zapomnicie ich w końcu. Mam dość tych tytułów i wiecznego Phantomhive, Phalkonhive! Jprdl! Ale wasze nazwiska są podobne...- Ciel i Cillia spojrzeli na siebie i dziewczyna uśmiechnęła się nieśmiało spuszczając wzrok.
-Ciel.-stwierdził właściciel imienia z lekko nieśmiałym tonem podając dziewczynie rękę.
-Cillia- w sumie to samo z dziewczyną
-No nareszcie! A teraz chodźcie. Opierdolimy tych debili w krzakach,że nas podglądają i mają z nas beke ok?- Ciel i Cillia spojrzeli się dookoła siebie i nim się spostrzegli zobaczyli leżące demony za jednym z krzaków róż. Czarno-białych, szczepionych róż. Tarzali się po trawie i ryczeli ze śmiechu.
-I co was tak kurwa jasna cieszy?-wkurzył się Alois
-Ależ nic... paniczu Trancy-drażnił się Claude i ponownie wybuchł śmiechem. Alois wskoczył mu na brzuch i próbował się zemścić łaskocząc. Ciel i Cillia tylko przyglądali się temu widowisku z obojętnością na twarzy.
-Jeszcze raz dziękuje ci, Cillio za zaproszenie. My już pojedziemy. Sebastianie, natychmiast przygotuj powóz.-Sebastian spoważniał w sekundę i poszedł przygotować powóz. Ciel poszedł razem z nim. Ostatni raz spojrzał na złote oczy Cillii wpatrujące się z pogardą i politowaniem na wszystkie leżące przed nią osoby. Spojrzała na niego i uśmiechnęła się delikatnie. Ciel odwzajemnił. W tym momencie szybciej zabiło mu serce. Nie wiedział co to oznacza. Na pewno nic złego.

Serdecznie zapraszam lady Cillię Phalkonhive na


Kiroshitsuji 3

-Alois zachowywał się bezpardonowo w stosunku do swojej kuzynki. Oh czy on nie potrafi zachowywać się dojrzalej? Popełnił straszne faux pas.-lamentował Ciel jadąc powozem i rozmawiając z Sebastianem
-Myślę,że nie powinien tego robić aczkolwiek podobno chciał jej pomóc. Ciekaw jestem tylko, jak zareagowała panienka Cillia po naszym wyjściu. A panicz jak myśli?
-Oby tylko dała mu w twarz i nie obraziła się na dobre...
-Czyżby panicz miał jakiś interes do panienki Cillii?
-Oczywiście,że nie!-zbulwersował się Ciel
-Niech się panicz nie obraża, ale śmiem twierdzić,iż panienka wpadła paniczowi w oko, czy się mylę?
-Nic nie mam do tej dziewczyny!
-Paniczu, to nie jest odpowiedź na moje pytanie. Ale myśle,że oboje znamy odpowiedź choć panicz się do niej nie przyzna.-Sebastian uśmiechnął się podstępnie. Ciel zrobił naburmuszoną minę i nie odezwał się więcej.

-Zaraz będziemy dojeżdżać do posiadłości. Panienko,wytrzymaj jeszcze chwilkę.-uspokajała Cillie Seriahna. Cillia leżała z głową na kolanach guwernantki i dyszała. Miała dreszcze na całym ciele a z jej ust wyciekała krew.Wręcz dławiła się nią. Nie zdiagnozowano jej choroby. Wiedziała tylko,że nikt nie może jej dotknąć,kiedy ona tego nie chciała. Zły dotyk w miejscu, w którym się tego nie spodziewała wywoływał bardzo mocne objawy. To była choroba dziedziczna. Jej ojciec również to miał, lecz dosyć mocno ukryte.
-I...ile jeeeszcze?-ledwo zapytała dziewczynka
-Już niedaleko panienko. Za chwilkę podam tobie antidotum.-Cillia tylko kiwnęła głową. Nie miała już siły żeby cokolwiek mówić.
Dojechały na miejsce. Seriahna wzięła delikatnie Cillie na ręce i szybko zaniosła do gabinetu dziewczynki. Ułożyła ją na podłodze, przytrzymując ciało, rozcięła nożem wewnętrzną część przedramienia Cillii wzdłuż żył i wcisnęła w tętnice biały lek przypominający ołówek. Przykryła panienkę kołdrą i wyszła z pokoju. Przez kolejne 2 godziny Cillia krztusiła się krwią aż zasnęła z wycieńczenia.

-Szybciej Claude! Musze jak najszybciej dostać się do Ciela!-krzyczał Alois
-Paniczu, czy aż tak ci się spieszy aby wyjaśnić tę wiadomość? Pierre przygotuj powóz.
-Prosze Claude, poooospiesz się. Bardzo mi na tym zależy. Ona chyba umarła! Ktoś ją podmienił! Jest przetrzymywana!
-Dlatego,że napisała do ciebie list z zaproszeniem na popołudniową herbatę?-zapytał Claude unosząc brew
-Po tym co jej zrobiłem powinna się do mnie nie odzywać przez najbliższe 3 lata a nie pisać po tygodniu do cholery! Ciel musi mi pomóc rozwiązać tę zagwozdkę.
-Dobrze, Aloisie, więc jedźmy.

-„ Do hrabiego Ciela Phantomhive'a
Chciałabym serdecznie zaprosić Ciebie,hrabio, na popołudniową herbatę do mojej posiadłości. Zapraszam 27 kwietnia około godziny 17.00.
Cillia Phalkonhive.”
-Nie wydaje Ci się to trochę podejrzane? Dostałem taki sam list. To nie jest normalne! A poza tym dlaczego ciebie też zaprosiła?
-Aloisie, nie widzę w tym nic nienormalnego, prócz tego, iż widzisz w tej wiadomości cokolwiek zdumiewającego. Jedyna,rzecz,która dziwi mnie w tej wiadomości, to fakt,że w ogóle do mnie dotarła. Twoja kuzynka zaprosiła mnie do siebie po jednym bankiecie. Ale dlaczego nie miałbym przyjąć zaproszenia...? Czy Cillia posiada jakąś firmę bądź zakład?
-Człowieku, nigdy nie słyszałeś o firmie Phalkon?
-No tak, a jaki to ma związek?
-To,że ta firma należy do rodu Phalkonhive. Jakieś 3 lata temu zawiązała współpracę z prywatnym zasobem Królowej Wiktorii lecz ta stwierdziła ostatnio,iż nie ma czasu na tego typu sprawy i zostawiła wszystko w rękach Cillii. Czujesz to? Jakie ona ma wtyki mmm. Też tak chce.
-Jprdl. Że ja tego nie zjarzyłem... Być może ma jakieś sprawy biznesowe czy...
-Być może. Twoja firma też się dobrze rozwija.
-Gdybyś wprowadził na rynek coś nowego twoja też jakoś by dawała rade.
-Aaa nie chce mi się.
-Mniejsza o to. Zostań u mnie i razem pojedziemy do Cillii. A gdzie Claude i Sebastian?
-Pewnie na dole. Oby przygotowali coś słodkiego.

-Panienko, jeśli mogę spytać, to dlaczego zaprosiłaś panicza Ciela i Aloisa na herbatę?
-Chce pomóc kuzynowi wyjść z długów rodzimej firmy wujaszka.
-A Ciela?
-Phantomhive bardzo dynamicznie się rozwija na wszystkich odłamach przemysłu co czyni go zagrożeniem dla powodzenia mojej firmy. Myśle,że jeśli zgodziłby się na zawarcie sojuszu, o wiele lepiej rozwijałaby się gospodarka brytyjska zważywszy na składy Królowej,które leżą pod moim zwierzchnictwem. Firma Phantom może mi pomóc.
-Taka młoda a myśli lepiej od rasowego polityka. Tylko pozostaje jeden drobny problem. Phantomhive nie zgodzi się na sojusz z największym wrogiem biznesowym.
-Nie ma problemu. Zobaczysz,że poradzę. Ja miałabym nie dać rady?-uśmiechnęła się przebiegle

-Witam was w mojej posiadłości. Muszę z hrabiami porozmawiać o pewnej bardzo istotnej sprawie, niecierpiącej zwłoki. Dlatego chciałabym zaprosić paniczów do ogrodu. Wszystko jest już przygotowane. A lokajów chciałabym poprosić do bawialni, gdzie są już przygotowane pewne rozrywki dla panów. Seriahno...
-Więc chcesz mnie zabić! Byłem tego pewien. Specjalnie oddzielasz mnie od Claude'a. Jak możesz być tak nieczuła. Prosze! Ja chce żyć!!!-krzyczał histerycznie i rozpaczliwie Alois. Cillia spojrzała pogardliwym i zdziwionym wzrokiem na Aloisa, a następnie na Ciela,który również nie krył zażenowania.
-On tak zawsze?-zapytała Cillia
-Nie. Ale często...-odparł spokojnie Ciel
-A więc chodźmy. Alois,kiedy będziesz w stanie się podnieść dojdź do nas.-para poszła w stronę ślicznie nakrytego stołu z trzema krzesłami na środku zadbanego ogrodu wśród krzewów róż. Alois dobiegł do pary,kiedy ta siadała. Na miejscu stała pokojówka Menior,która obsługiwała wszystkich dookoła.
-A więc chciałam z hrabiami poro...
-Nie tak oficjalnie. Cilliuś, mów nam po imieniu bo czuję się wyjątkowo sztywnie.-stwierdził słodko Alois
-Jeżeli panienka używa takiego tytułu to musi to wskazywać na powagę sytuacji Aloisie. Może przy jakiejś innej sposobności-stwierdził poważnie Ciel
-Więc, tak.. Chciałam z hrabiami porozmawiać o zespoleniu naszych firm w jedną dużą spółkę funkcjonującą jako w jakimś procencie rządowe przedsiębiorstwo.
-Uważa hrabianka,że jest to dobry pomysł aby połączyć nasze spółki w jeden zarząd? Mogłoby to zagrozić prywatnym interesom mniejszości grupowej w Wielkiej Brytani-stwierdził Ciel
-Myślę,że jest to bardzo dobra inwestycja poprawiająca jakość brytyjskiej gospodarki,która nieco ucierpiała na ostatnich pojedynkach z Francją która rozwija się dość dynamicznie. Nie twierdze,że może nam zagrażać w tej chwili ale kto wie? Jako że pańska firma, hrabio, jest rozpowszechniona na 78% rozkrzewień przemysłu i rozwija się szybko i sprawnie chciałabym zaproponować układ,który będzie miał korzyści dla mojej jak i pańskiej przedsiębiorczości. Połączylibyśmy pańską firmę, moją i hrabiego Trancy'ego w jedną spółkę akcyjną, która legalnie zajmowałaby ponad 65% przedsiębiorczości na terenie Wielkiej Brytanii.
-Zdaje sobie panienka sprawę,że firma hrabiego jest zadłużona na kilkaset tysięcy funtów?
-Oczywiście aczkolwiek myślę,że w ciągu kilku tygodni udałoby się nam razem łącząc siły wydostać tę spółkę z kryzysu.
-Uważam,że to jest dość dobra idea i jestem przychylny wobec niej aczkolwiek kto miałby wchodzić w zarząd nadzorujący pracę całej spółki?
-A może ja nie jestem przychylny, co?-zagadał arogancko Alois
-Ty nie masz nic do gadania, dopóki ja utrzymuje twoją firmę na w miarę solidnym fundamencie.-odegrał się Phantomhive.
-Zarząd będzie się składał z przedstawicieli trzech złączonych spółek,którzy będą ze sobą stale współpracować dla zadowolenia każdej ze stron. Jeśli panicz się zgodzi mam już uszykowane wszystkie umowy. Gdyby hrabia chciał,mogę je przynieść nawet teraz. Jeśli nie... ma hrabia czas do jutra na decyzję.
-Myśle,że nie ma takiej potrzeby. Wydaje się wszystko jasne czyste i klarowne, aczkolwiek męczy mnie jeszcze jedno pytanie.
-A mianowicie?
-Dlaczego właścicielka największej firmy w Wielkiej Brytanii i jednej z największych w Europie chce podjąć współpracę z moją spółką?
-Powody prywatne.
-Rozumiem. Więc, gdybym mógł prosić o przyniesienie umowy...
-Ależ oczywiście. Menior, leży na moim biurku.
-Już idę panienko.

-Skąd się tu wzięłaś?-zapytał zdenerwowany Sebastian
-Nie dawałaś znaku życia od XIV wieku.-stwierdził pochmurno Claude
-Nie było czasu ani sposobności. Poza tym wam się powodziło i to chyba najważniejsze. Mi się nic nie stało. Jakoś udało mi się stamtąd uciec aczkolwiek nadal pozostaje ta sama rządząca sekta. T
-Ale mogłaś chociaż zaznaczyć,że cię nie zniszczyli. Nawet nie wiesz jak długo szukaliśmy ciebie.-stwierdził Sebastian
-To było dla waszego dobra. Nadal was szukają,gdyż wyczuwają wasze zasoby mocy. Mnie mieli na haku przez dłuuugi czas. Nie mogłam was narażać wiedząc,że znajdą was szybciej ode mnie. Teraz na pewien czas jestem ukryta ale nie wiem jak długo to potrwa. Mogą nas zdemaskować bardzo szybko. Zbierają sprzymierzeńców,żeby nas zniszczyć. Póki co nam zostaje tylko się ukrywać.
-Ile można się ukrywać Seriahno? Trzeba coś z tym zrobić. Nie mogą ciągle rządzić przez tyle pokoleń. Piekło, jest źle. Spoko. To da się zrozumieć ale taki terror wobec swoich najbliższych nawet u nas jest niedopuszczalny.-twierdził Claude
-Jak na razie trzymajmy się tego co mamy. Póki łączą nas kontrakty nie mogą nam nic zrobić. Potem będziemy się martwić. A właściwie dlaczego panienka Cillia zaprosiła panicza Ciela. Aloisa rozumiem bo to rodzina ale Ciel?-dziwił się Sebastian
-Tłumaczyła mi,że to sprawy biznesowe, ale ja myślę,że szuka kontaktu z Phantomhivem.
-Czyżby spodobał jej się młody panicz? Przecież taka spółka jak wasza nie potrzebuje sprzymierzeńców żeby zniszczyć wszystko inne dookoła...-spekulował słodko Claude
-Sama się nad tym zastanawiam.
-Nie powiedziałaby tobie,gdyby ktoś jej się spodobał?-wymyślał Sebcio
-W żadnym wypadku. Ona sama przed sobą nie przyznałaby się,że ktoś jej się spodobał a co dopiero przede mną. Zniżyła by się i ośmieszyła-śmiała się Seriahna udając nadufany głos Cillii.
-Mój panicz podobnie. Ale po nim dobrze widać,kiedy jakaś dziewczyna mu się podoba. Od razu się rumieni i nie może przestać patrzeć-śmiał się Sebuś
-Mmm ale to musi słodko wyglądać...-rozmarzył się Claude
-Co musi słodko wyglądać?-spytała głowa Menior wychylająca się zza drzwi
-Rumieniący się Ciel. Co tu robisz?-pytała rozmarzona Seriahna
-Lady Cillia kazała przynieść umowę złączenia spółek, którą zaraz podpisze Lord Ciel i panicz Alois.-odpowiedziała usłużnie
-To dlaczego tu stoisz? Nie! Cicho! Idziemy z nią. Przyjrzymy się co nieco-uknuła szatański plan Seriahna
-Ale jak?-zapytał niedowerzający Sebastian
-Ale co?-zdziwiła się Ser
-No jak przekonałyście panicza? To nie możliwe,żeby z kimś współpracował. Nie realne!-darł się Sebuś
-Uwierz mi,że Cillia ma prawdziwy dar przekonywania
-Ciekawe ile razy go przelizała?- zaśmiał się Claude
-Jesteś niepoprawny! Panienka Cillia pochodzi z zcnego rodu Phalkonhive'ów. Nie kurwi się na lewo i prawo jak twój Trancy-wkurwiła się Seriahna
-Że słucham?-zdenerwował się Claude i zaczęli się szarpać
-Dość! Dość! Dość!-krzyczał Sebastian i rozdzielił ich.-Zachowujcie się jak dojrzali ludzie. Claude nie powinieneś tak mówić o panience Cillii. Przynajmniej nie przy niej-dodał ciszej
-Oh no chodźcie już bo to wyda się podejrzane!-krzyknęła Menior

Kiroshitsuji 2

-Panienko, idąc po schodach patrz przed siebie-guwenantka udzieliła cichej rady panience a ta tylko kiwnęła głową i ruszyła przed siebie
-Kim ona jest?-zapytał Ciel Aloisa,kiedy nieznana mu dziewczyna schodziła po schodach
-Chodźmy już w jej stronę. To jest hrabianka Cilla Phalkonhive, córka siostry hrabiego Trancy'eg, czyli taka moja przyszywana kuzynka,która od czasu do czasu się do mnie przyzna.-Ciel spojrzał na przyjaciela dziwnie, lecz zaraz potem jego wzrok spoczął na urodziwej dziewczynce,która właśnie witała się z jego przyjacielem. Była ślicznie ubrana, delikatna i słodka. Jej twarz, mimo,że uśmiechnięta, wyrażała powage i zrozumienie życia... trochę tak jak... jego własna. Przestraszył się swoich myśli ale już nie było odwrotu,gdyż w jego stronę odwróciła się urocza dziewczyna razem z Aloisem.
-Cielu, oto moja kuzynka Cillia Phalkonhive, Cillio, oto mój najbardziej zaufany przyjaciel, Ciel Phanomhive.-Ciel podszedł do panienki i klękając na jedno kolano ucałował jej rękę, a ta lekko podnosząc rąbek sukienki skłoniła mu się elegancko. Ciel i Cillia rozejrzeli się dookoła siebie. Nie rozumieli, dlaczego wszyscy się na nich patrzą z jakimś dziwnym zainteresowaniem. Spojrzeli na Aloisa.
-Aloisie, mógłbyś nas doinformować o co chodzi?-spytała Cilla
-KAWAII!!! Jak to ślicznie wygląda!!! Cielu, wyglądasz zupełnie jak ta urocza dziewczynka!!!-piszczała Elizabeth
-CO?! Kiedy ją zaprosiłeś? Od kiedy tu jest? Dlaczego nic mi nie powiedziałeś?-wypytywał Aloisa Ciel szepcząc nerwowo
-Jest szlachcianką, jej rodzice są całkiem znaczący na rynku przetworów wełnianych, a bez córki przecież by nie przyszli.
-Ehh, no cóż. Ale mów mi takie rzeczy na przyszłość
-Cieluuu!!! Jak wy uroczo wyglądacie! Jesteście swoimi słodkimi przeciwieństwami! Takie odbicia lustrzane!-wykrzykiwała Elizabeth
Dopiero wtedy do nich dotarło. Spojrzeli na siebie i mierzyli się od góry do dołu. Byli ubrani bardzo podobnie tylko w odwrotnych kolorach.Dwa stojące przeciwieństwa. Ciel miał granatowy strój z błękitnymi akcentami, wysokie białe zakolanówki z granatowymi kokardkami, buty wiązane gorsetowo do kolan i wysoki czarny kapelusz z błękitnymi kwiatami i wstążką. Cillia miała krwisto czerwoną sukienkę z pomarańczowymi akcentami, która od tyłu sięgała jej do ziemi a od przodu sięgała przed kolana. Cała suknia miała wiele czrnych falban, czarne zakolanówki z pomarańczowymi kokardkami, buty wiązane gorsetowo, biały kapelusik przekrzywiony na prawą stronę głowy z cerwonymi kwiatami i wstążkami. Wyglądali jak swoje odbicia lustrzane z tym,że Ciel był o ok 3 cm wyższy. Patrzyli sobie w oczy i nie potrafili się od siebie odczepić
-Paniczu/Panienko wszystko w porządku?-zapytali naraz Sebastian i Seriahna gdy tylko w jednym momencie podeszli do swoich „właścicieli” od dwóch różnych stron sali, a do Aloisa doszedł Claude. Lokaj i guwernantka spojrzeli po sobie a ich spojrzenia się skrzyżowały. Na sekunde ich oczy zalśniły szkarłatem po czym stali w podobnych pozach co ich podopieczni. Sytuacja była prawie że identyczna co u Ciela i Cillii.
-KAWAII KAWAII KAWAII!!! Aleee to ślicznie wygląda!!! Ale się umówili! Nie spodziewałem się tego!-poruszony tłum zaczął klaskać i wykrzykiwać słowa zachwytu z Elizabeth na czele. Ten hałas wywarł wszystkich czworo ze swoistego transu.
-Witaj Seriahno.-rozpoczął oficjalnie Sebastian
-Witaj Sebastianie.
-Znacie się?-zapytał Claude
-Oczywiście Clauduśu, przecież Sebastian...-zaangażowała się Seriahna
-Zamknij się.-powiedziała Cillia
-O!Mój!Boże!!! Jaka słodka istota! Niczym delikatny łabędź na jeziorze rozkoszy i idealnej miękkości rozkazów! Oh zakochałem się w tej delikatności!-krzyczał zauroczony wicehrabia Druit, który dopiero co przybył na przyjęcie. Przyciągnął do siebie niczego się nie spodziewającą Cillie i zamknął w uścisku z którego nikt nie potrafiłby się uwolnić.
-Moja!Moja!Moja! Taka słodka!-wykrzykiwał wicehrabia na cały głos
-Prosze mnie puścić! Masz mnie puścić! Zostaw!-wykrzykiwała Cillia
W tym momencie wicehrabia zaczął podciągać sukienkę dziewczyny i jeździł palcami po jej nogach. Ciel podbiegł do Druita i wyszarpnął zdenerwowaną dziewczynę z jego rąk.
-Jak ty się zachowujesz? Dama krzyczy,że masz ją zostawić to tak masz zrobić! Wydaje ci się,że kim ty jesteś?!-krzyczał Ciel
-Dziękuje,hrabio.-powiedziała po cichu Cillia
-Nie ma za co, hrabianko-odrzekł Phantomhive
Cillia zdjęła białą rękawiczkę ze swej małej dłoni i uderzyła zdezorientowanego Druita w twarz. Cała sala wstrzymała oddech,kiedy na policzku uwielbianego przez wszystkich wicehrabiego pojawił się czerwony ślad. Phalkonhive usunęła się z miejsca wydarzeń, a zaraz za nią poszedł hrabia Phantomhive i Trancy razem z sługami wszystkich trojga.
-Co za zboczony ignorant. Należałoby go zdegradować do rangi pariasu miejskiego.-wyzywała Cillia idąc korytarzem w stronę jednej z większych sypialni w posiadłości. Hrabianka znała tą posiadłość jak własne ciało. W końcu bywała tu od dziecięcych lat.
-Cillia! Cillia poczekaj! Ale masz tempo...-starał się dogonić swoją kuzynkę Alois
-Kretyn jeszcze mi za to zapłaci. Jeszcze zrobił mi wstyd przed ludźmi. To,że on nie ma żadnej prezencji nie znaczy,że ja też nie. Zemsta będzie słona jak jego łzy,które będzie wylewał nad swoją marną somą.Auuu! Alois! Puść!-krzyczała,kiedy Alois wziął ją na ręce i zaniósł do pokoju. Sypialnia była duża i przestronna. W środku stały 3 wielkie łoża a przy nich po 2 szafki nocne.
-Wy idziecie do tego pokoju-Alois zwrócił się do służby, czyli dwóch lokai i guwernantki, po czym wskazał im pokój naprzeciwko swojego.
-Cielu, jakbyś mógł zamknąć drzwi.
-Oczywiście, tylko po co?
-Musimy sobie porozmawiać z naszą słodką dziewczynką-i uśmiechnął się jakby wyobrażał sobie nie wiadomo co
-Mówiłam ci,że masz mnie tak nie nazywać. I nie mam o czym z wami rozmawiać. Jade do swojej posiadłości. Nie jest mi tu dobrze.-mówiła spokojnym tonem
-Kochana kuzyneczko, jest burza, jeślibyś nie zauważyła-i Trancy odsunął ciężką zasłonę ukazując ciemne niebo, wielką ulewę i błyskawice. W czasie,kiedy nastąpił grzmot Ciel położył rękę na ramieniu Cillii. Dziewczyna drgnęła ale nikt nie wiedział czy od grzmotu czy niezwykle przyjemnego dotyku. Phantomhive odwrócił delikatnie hrabianke i spojrzał jej w oczy. Nie zauważył wcześniej,że i ona ma przepaske na oku.
-Porozmawiajmy. Proszę- „Proszę? To ja jeszcze potrafię wymówić to słowo?”-powiedział łagodnie Ciel z nadzieją w głosie
-Dobrze.-wszyscy usiedli na środkowym łożu. Alois na środku łoża w siadzie skrzyżnym, Ciel po lewej stronie a Cillia po prawej.
-No co tak sztywno. Wyglądacie jakbyście wstydzili się być sobą... albo tego, co robicie jak jesteście ze mną sami?-podpuszczał ich Alois. Oboje spojrzeli się na niego morderczym spojrzeniem.
-No nie wierze. Jesteście identyczni. Dokładnie tacy sami. Że ja tego nie zauważyłem wcześniej. To nie możliwe.
Ciel i Cillia spojrzeli na siebie i zmierzyli nieśmiało.
-Potrzebna nam jest ta oficjalność?-zapytał Ciel
-Myśle,że możemy sobie pozwolić na trochę rozluźnienia-odpowiedziała niepewnie
-No i fajnie. To teraz raz raz siadajcie tak jak wam wygodnie i omówimy to co mamy do ogarnięcia, tak?
Para przysunęła się trochę bliżej środka i usiedli w siadzie skrzyżnym jak Alois.
-Auć!- zakrzyczała Cillia
-Co się stało?-zainteresował się Alois
-Zakułam się. No wiesz, fiszbiny i stelaże...-zamyślonym tonem odpowiedziała
-No to zdejmij sukienkę- zaproponował kuzyn
-Zwariowałeś?! Jak ja się przy gościu będę prezentować?!-i kiwnęła głową w stronę hrabiego Phantomhive
-Jestem przekonany,że hrabia się nie obrazi oglądając twoje zgrabne ciałko okalane seksownym gorsetem i sukienką z koronki- w tej chwili Alois dostał w twarz
-Jesteś bezczelny,deprymujący i impertynencki!-wypowiedziała się Cillia
-No przestań się tak ukrywać. Czy nawet twoi rodzice nie widzieli ciebie w mniej oficjalnym stroju?-zadrwił Trancy. Cillia posmutniała troche, spuściła głowę na chwilkę ale zaraz spojrzała kuzynowi w oczy
-Nie mam rodziców.-stwierdziła cicho,aczkolwiek ostro i sucho. Alois zaśmiał się głośno cały czas patrząc na dziewczynkę lecz ta nie traciła powagi z twarzy. Jego śmiech stawał się coraz cichszy aż w końcu ustał.
-Jak to nie masz rodziców-zapytał już zupełnie poważnie
-No nie mam. Zostali zamordowani kiedy miałam 9 lat.
-Wiesz kto to zrobił lub jak zostali zamordowani?-wtrącił się Ciel a Cillia spojrzała na niego przenikliwie
-A dlaczego ciebie tak to zainteresowało?-spytała zaciekawiona
-Gdyż tak się składa,że szukam mordercy moich rodziców.
Patrzyli chwilę na siebie i próbowali doszukać się czegoś w swoich oczach.
-Nie wiem kto tego dokonał. Zostali spaleni razem z całą posiadłością. Zapewne chcieli też zabić i mnie ale wyjechałam w odwiedziny do przyjaciela.-mówiła cały czas patrząc mu w oczy a właściwie w oko.
-Mogłabyś zdjąć przepaskę?-zapytał Ciel nie tracąc kontaktu wzrokowego
-Nie.
-Dlaczego?
-Ponieważ, to jest coś czego się nie pokazuje.
-Myśle,że możemy mieć ze sobą więcej wspólnego niż ci się wydaje. Jeżeli zdejmę, ty również to zrobisz?-Cillia myślała chwilę
-Owszem.
Ciel odsunął grzywkę na bok i odwiązał przepaskę,która natychmiast spadła z jego oka. Chłopak otworzył oczy. Miał śliczne błękitne oczy, a na jednym z nich,prawym, świecił się fioletowy pentagram.
-Symbol faustowski 5 stopnia. Nieźle.-stwierdziła obojętnie Cillia
-Teraz ty.
Dziewczyna zrobiła dokładnie to samo co Ciel. Ta sama delikatność ruchów, gracja i umiarkowanie. Otworzyła swoje złote oczy. Na lewym oku miała marchewkowo czerwony pentagram,który po chwili miał krwisty kolor.
-Sebastian-stwierdziła Cillia mając na myśli uwiązanego demona
-Seriahna.-dodał Ciel
-Jak zginęli twoi rodzice?
-Tak samo jak twoi. Myślisz,że mogło to być czymś powiązane?
-Nie wykluczone. Lecz dziwi mnie bardziej to,że Scotland Yard nie powiązał tych przestępstw skoro były prawie identyczne...
-Aaaahhh skończcie juuuuż!!! Nudzi mi się!-krzyczał Alois
Para spojrzała na Trancy'ego z wrazem twarzy „Are you kidding me?”
-Zostańcie dzisiaj u mnie na noc. Będzie wspaniale!-krzyczał podekscytowany Alois
-Nie ma takiej potrzeby-próbował wybrnąć Ciel
-Nie gadaj tyle. Ty nie masz nic do powiedzenia bo i tak masz u mnie ubrania dla siebie. W sumie Cillia też...
-CO?!-krzyknęła Cillia
-No tak. Co taka zdziwiona?
-Masz dla mnie ubrania?
-A dlaczego by nie? To już koniec dyskusji. Ściągaj te kiecke!!!-szarpał się Alois z Cillią a Ciel próbował nie wybuchnąć śmiechem.
-Zostaw mnie ty zboczeńcu niedorobiony! Nie będziesz mnie rozbierał chamie jeden!-krzyczała
-Panienko! Co tu się dzieeeeejjjj?-wywarzyła drzwi Seriahna razem z Sebastianem
-No nie widzisz? Pomóż mi w końcu. Alois! Puść wreszcie!
-Trzeba przyznać,że widok jest co najmniej komiczny-szepnął Sebastian do Clauda
-Paniczu, proszę, puść panienkę Cillię. Takie zachowanie nie przystoi gospodarzowi domu.
Cillia, Alois,Seriahna i Claude męczyli się,żeby odplątać się z tej awantury a Sebastian i Ciel próbowali nie wybuchnąć śmiechem.
-Aloisie, to my już pojedziemy. Dziękujemy serdecznie za zaproszenie, ale mam jeszcze dużo papierów do wypełnienia. To dobranoc. Żegnam, Cillio.-powiedział szybko Ciel i śmiejąc się w duchu wyjechali z posiadłości Trancych. Kiedy lokajowi i guwernantce udało się ogarnąć ten cały harmider Alois dostał w twarz od Cillii i dziewczyna wyjechała z posiadłości. Alois poszedł zakończyć bankiet i wrócił do swojego pokoju.
-Paniczu, przygotowałem kąpiel-rzekł Claude do Aloisa.
-Wiesz,że chciałem tylko,żeby się rozluźniła.
-Wiem panie, lecz myśle,że nie powinieneś jej rozbierać paniczu.
-Być może i masz racje. Trudno. Zapewne znowu zobaczymy się dopiero za rok.
-Tak panicz myśli? A mi się wydaje,że nadejdzie to szybciej niż się panicz spodziewa.
-Claude, mówiłem ci jak się masz do mnie zwracać,kiedy jesteśmy sami. I o czym ty mówisz? Udało ci się coś zaobserwować?
-Dobrze Aloisie. Owszem. Nie zauważyłeś, jak hrabia Ciel i panienka Cillia na siebie spoglądali. Było to conajmniej sygnalizujące,iż częściej patrzyli się na siebie niż na organizatora bankietu choć tak nie powinno być w jego towarzystwie.
-Owszem, często na siebie spoglądali. Myślisz,że się w sobie zakochali?-zaśmiał się Alois
-Nie popadajmy w skrajność ale myśle ,że zapowiada się ciekawa znajomość. Z pewnością są sobą zainteresowani. Dobrze, chodź do kąpieli Aloisie.-rzekł Claude