Ale, ale! Jakże mógł zapomnieć! Jest jeszcze jedna przyczyna radości, oczywiście blednąca w porównaniu z uwolnieniem ojca i zwrotem posiadłości, ale również dodająca szczęścia – wreszcie skończył tę nikomu nie potrzebną szkołę idiotów i mugololubów! Był wolny! Żadnych lekcji! Żadnych Potter’ów, Granger’ów, Weasley’ów! Żadnych Dumbledore’ów, Hagridów, McGonagall!
Draco szczęśliwy uśmiechnął się i odruchowo pogłaskał białą, miękką grzywę swojego konia o imieniu Edgar – palce okryte cienką, elastyczną skórą drogich rękawiczek złapały trochę jasnych włosów i bawiły się nimi w czasie, gdy spojrzenie Draco bez żadnego widocznego celu błądziło po ujawniającym się za każdym nowym zakrętem ścieżki krzakiem i drzewem, na niczym szczególnie się nie zatrzymując…
- Draco! – Zawołał go znajomy głos i, lekko wzdrygnąwszy się, wyrwany z zamyślenia obejrzał się przez ramię i pomachał ojcu, który pozostał w tyle po ostatnim zakręcie. Czarny koń Lucjusza to ogromne, półdzikie zwierzę o dziwnym imieniu Przetoka. Powoli stąpając owłosionymi kopytami, wstrząsnął gęstą grzywą, niby odpowiadając chłopcu na powitanie i Lucjusz roześmiał się. Ciesząc się, sam nie wiedząc z czego, Draco zaśmiał się w odpowiedzi.
Ojciec podprowadził konia bliżej i z minutę już, milcząc, jechali obok siebie, przyjaciel z przyjacielem, po leśnej ścieżce, która, jakby specjalnie dla nich, zrobiła się nagle szersza i równiejsza.
- Papa... – Draco ostatnio nabrał francuskich manier. Ojciec nie sprzeciwiał się temu – Chciałbym bukiet suchych liści do mojego pokoju.
Draco wytwornie-niedbałym ruchem wskazał na rozrzucone pod starym klonem różnokolorowe liście. Lucjusz przez sekundę zastanawiał się i odpowiedział lekkim kiwnięciem głowy.
- Przyślę skrzaty, żeby nazbierały ich dla ciebie.
Draco również skinął głową, zgadzając się z prawidłowością i logicznością tej decyzji. Bogowie, jak dobrze mieć ojca, który wie najlepiej! Draco bardzo kochał swojego tatę.
Oto za następnym zakrętem pojawiła się ciemniejąca od deszczów wstęga szerokiego, spokojnego strumienia – niemal mała rzeczka. Draco wciągnął chłodne, jesienne powietrza i poprowadził konia w ślad za Lucjuszem, w stronę najbliższego brodu. Kilka końskich kroków i znów byli obok siebie. Draco zapatrzył się na człowieka, jadącego prawie noga w nogę z nim i zamyślił się.
Wysokie, czyste czoło, zimne szaro-niebieskie oczy i jasne, prawie białe włosy – to Lucjusz Malfoy. Wcielenie lodowatej beznamiętności i obojętności dla wszystkich, włączając własną żonę. (Matka Draco, spłaciwszy małżeński dług przez urodzenie Malfoy’owi spadkobiercy, zajęła się swoim życiem z daleka od Malfoy Manor. Draco wcale to nie przeszkadzało.) Takim – zimnym i obojętnym, Lucjusz naprawdę był. Dla wszystkich, oprócz jedynego i ukochanego syna. Dla Draco. Jak dalekimi by się nie wydawały te stalowe oczy, Draco wiedział, że wystarczy, by skierowały się na niego, a natychmiast ojcowskie spojrzenie zaświeci prawdziwą, żywą miłością. Tylko on jeden wiedział, jak mocno i pewnie mogą obejmować ojcowskie ręce, jak dobrze i spokojnie może być na duszy, kiedy siedzi się Lucjuszowi na kolanach, z głową wspartą o ojcowskie ramię, palce kręcą kółeczka z jego długich włosów i gładzą gdzieś tam… pod nimi, gdzie wszystko takie słodkie i ponętne, nie wolno… Nie wolno…
- Draco? – Lucjusz uważnie obserwował syna spod półprzymkniętych powiek. Draco zaczerwienił się, zrozumiawszy, że przygląda się już ojcu od dłuższej chwili i został na tym przyłapany. Merde! Ile razy nakazywał sobie, że musi bardzo dokładnie ukrywać to niezdrowe przyciąganie, które czuje do ojca. Dla niego samego już dawno nie było to nowością, że Lucjusz okupuje przynajmniej połowę jego „mokrych” snów. Ale nie można być aż takim cymbałem! Draco szybko odwrócił spojrzenie. Nie może tak być, żeby ojciec poznał, o kim marzy jego narwany synalek.
- O co chodzi, mon dragon?
Mon dragon!
Nawet nie podejrzewając żadnych odchyleń w psychice syna, Lucjusz wiedział, czym go wziąć… o-o-o… Po co on o tym pomyślał… Wziąć… O, Boże, znowu się czerwieni…
- Rien du tout… – skłamał Draco i udał, że zobaczył coś bardzo interesującego po drugiej stronie strumienia. – Szybko znajdziemy bród, przejedziemy?
Ojciec taktownie nie zauważył, że Draco zmienił temat.
- Nasze ziemie niedługo się skończą, Draco – przypomniał. – jeszcze tylko kawałek i trzeba będzie zawrócić.
Lucjusz spojrzał na niebo i, oblizawszy palec wskazujący, podniósł go do góry. Draco lekko rozchylił i odruchowo oblizał wysychające wargi. Robiło się chłodno i prawdopodobnie pogoda była przyczyną przechodzącego przez jego ciało dreszczu.
- Wiatr się wzmaga – stwierdził Lucjusz. – Zmarzniesz… I zmierzcha już. Trzeba zawracać konie.
Lucjusz, jak zawsze, zdecydował za nich obu, a Draco, jak zawsze, przyjął to za rzecz normalną.
Ojciec skręcił na środku ścieżki i nagle… coś drobnego i cieniutkiego, podobnego do skórzanego bicza Lucjusza, wślizgnęło się na ścieżkę i okazało się dziwnym, przetaczającym się przez własne ciało burym wężykiem z żółtym łbem. Draco natychmiast zrozumiał, że zwierzę jest jadowite (wystarczył dziwny wygląd), ale najszybciej pomyślał Edgar. Rzuciwszy się w tył jak najdalej od skręcającego się w bojową sprężynę, podnoszącego górną część tułowia węża, białogrzywy koń stanął na tylne nogi i zamachał przednimi kopytami. Wąż natychmiast mignął małą, ostrą strzałką i zniknął z powrotem w krzakach.
Powoli, jak we śnie, Draco spadał z nieprawdopodobnie wysokich i jakby śliskich końskich pleców w dół. Wszystko dookoła zakręciło się, mignęła ścięta przerażeniem twarz Lucjusza, a potem wszystko ustało i rozbiło na tysiące drobnych odłamków. Draco upadł w wodę. I od razu, ponieważ nie umiał pływać, poszedł na dno. Strumień okazał się głębszy, niż myślał, gdyż dna nie było widać z powodu gęstych, mięsistych wodorostów, które próbowały zwabić go w swoje sieci, a obok mignęła niezwykle zielona rusałka. A może mu się przywidziało. Może to był trup tego pechowego Śmierciożercy, którego Voldemort rozkazał ojcu utopić zeszłego lata…
- Draco! Draco, synku, wszystko z tobą w porządku? Na Merlina… Oddychaj, Draco, oddychaj!
Draco bardzo zaskoczony chciał zapewnić ojca, że z nim wszystko w porządku, ale zachłysnął się, w ustach poczuł wodę, niespodziewanie go zemdliło. Prosto na ręce Lucjusza, który cały czas podtrzymywał mu głowę, klęcząc na kolanach.
O, Merlinie.
- Pardon…
Draco było strasznie wstyd, że zwymiotował na ojca. Kolana, poła ojcowskiego żakietu, jego koronkowe mankiety były w wodnisto-żółtawej cieczy. Draco próbował odpełznąć od ojca dalej, ale został chwycony w żelazne objęcia i przyciśnięty do mocnej, szerokiej piersi. Przez dwie warstwy odzieży do jego uszu dochodził przyspieszony stuk ojcowskiego serca.
- Draco, synku, nie strasz mnie tak więcej! Nigdy, słyszysz? – Lucjusz odsunął Draco na odległość wyciągniętych rąk i młody Malfoy przestraszył się jego intensywnego spojrzenia. Jaki tam lód! Jaka obojętność! Szare oczy wyrażały taką mieszankę emocji, miłości i strachu o niego, Draco, że aż sam się przestraszył.
- Je suis d’accord, papa… Je suis d’accord! – Zachrypiał Draco i zauważył, że na wysokim ojcowskim czole wystąpiły krople potu, a w oczach pojawiły się z trudem powstrzymywane łzy. Draco zadrżały wargi.
- Tatuś, no co ty… Przecież żyję… – przylgnął do ojcowskiej piersi, a Lucjusz natychmiast otulił go połami jesiennego płaszcza i podniósł się razem z nim na nogi. Draco od razu poczuł się lepiej.
- Teraz, Draco, teraz… – Ojciec ledwo mówił drżącym głosem i Draco mało nie podskoczył z radości, zrozumiawszy wreszcie głębię ojcowskiej miłości do niego. Lucjusz postawił go na ziemię.
- Możesz stać?
Draco kiwnął. Lucjusz wyciągnął z rękawa różdżkę, prostym zaklęciem wysuszył i wyczyścił ich obu. Potem, przypomniawszy sobie o czymś, obrócił się i machnął różdżką w kierunku przestraszonego Edgara.
- Avada Ke…
- Papa, no! – zawołał Draco, łapiąc ojca za rękę.
- Powiedziałem, Avada Keda… – Lucjusz spróbował wyrwać rękę z różdżką, żeby mimo wszystko przekląć biedne zwierzę, ale Draco trzymał go mocno. Lucjusz westchnął.
- Dobrze, nie zabiję go.
- Obiecujesz? – Draco, jeszcze nie ufając ojcu, mocno trzymał rękę ze śmiertelną bronią.
- Obiecuję…
Draco puścił.
- Crucio!
- Papa! Co ty… Edgar! Edgar… – Ale rozrywane bólem zwierzę już zniknęło za zakrętem, galopując na oślep, i tylko biała, gęsta grzywa mignęła wspomnieniem o kiedyś oswojonym koniu. Draco zaszlochał.
- Obiecałeś…
- Obiecałem, że go nie zabiję. Ciesz się, że nie jesteś ranny, inaczej byłbym go zabił, Draco – wyjaśnił Lucjusz, podchodząc bliżej i gładząc syna po głowie – Ciąłbym go na kawałeczki. Żywcem. Powoli. Własnymi rękami.
Draco wzdrygnął się. Lucjusz objął go ramionami.
- Nie wiedziałem, że tak się do niego przywiązałeś. Wybacz.
Zostawił drżącego chłopca pośrodku ścieżki, odszedł na bok i Draco usłyszał, jak skrzypnęły strzemiona, kiedy ojciec siodłał swojego własnego konia. Jeszcze obejrzał się w stronę uciekającego Edgara, kiedy niecierpliwy okrzyk zmusił go do obrócenia się. Jego oddech ustał.
Draco nie rozumiał dlaczego, ale jasne było jedno – nigdy jeszcze nie widział ojca takiego… wspaniałego… Takiego majestatycznego. Jakby sam władca Zła, upadły anioł, pojawił się przed nim na swoim ogromnym, czarnym koniu w gasnących promieniach jesiennego słońca. Jakby nieziemskie stworzenie, ubrane w szaty bezksiężycowej nocy zwróciło na niego swoje palące spojrzenie. Poły ciemnego płaszcza ojca zlewały się z atramentową czernią końskiego ciała, a ich końce dostawały do samej ziemi… Draco poczuł, że jeszcze trochę i zemdleje. Jasne włosy Lucjusza, prawie świecące w promieniach zachodu, falami opadały na plecy, kontrastując z kolorem odzieży, długie jasne rzęsy nie mogły skryć metalicznego blasku szarych oczu, a na cienkich wargach igrał, właściwy wszystkim Malfoy’om, ironiczny uśmiech. Lucjusz Malfoy, zwłaszcza Lucjusz Malfoy dumnie siedzący na karym koniu, niecierpliwie ryjącym ogromnymi kopytami wilgotne opadłe liście, był doskonale niezrównany.
I oto ten nieznośnie wspaniały, majestatyczny, boski człowiek wyciąga do niego, Draco, rękę i… O, Bogowie! Rozkazuje podejść bliżej… Draco głośno przełknął ślinę.
- Zmuszasz mnie do czekania, mon dragon! – Lucjusz ze zniecierpliwieniem uderzył się po biodrze – Musimy jechać na jednym koniu, jeśli chcemy dotrzeć dzisiaj do domu.
Lucjusz mówił zimnym, obojętnym tonem, jakby wstydził się okazanych niedawno emocji. Ale, mój Boże, czy to zimne, niecierpliwe zaproszenie oznacza, że… O, nie! Tej przejażdżki on nie wytrzyma! Draco poczuł jak przebiega go dreszcz słodkiego przerażenia, podszedł i niepewnie wczepiwszy się obiema rękami w zaproponowaną dłoń, postawił nogę na ojcowski but i podciągnął się do góry.
- Nie, nie! Tylko tego brakuje, żebyś znów spadł! Siadasz z przodu.
O, Merlinie!
Draco niezręcznie usiadł po damsku na siodle przed ojcem i od razu wpadł w niewolę ciepłego, wełnianego płaszcza, którym został otulony. Ręce Lucjusza objęły go – jedną wsunął pod jego pachę, drugą z góry, przez ramię. Powoli, przyzwyczajając się do podwójnej wagi, Przetoka przestąpiła z kopyta na kopyto, posłuszna swojemu jeźdźcu. Draco nie ruszał się. Bał się oddychać, bał się zrobić jakikolwiek ruch – wydawało mu się, że absolutnie wszyscy mogą zobaczyć jego podniecenie i strach. Każdą komórką swojego napiętego organizmu czuł to żywe, otulające go ciepło, biorące go w swoją niebezpieczną niewolę… Z każdym końskim krokiem, z każdym lekkim wstrząsem i podskakiwaniem do góry – w dół na końskich plecach, Draco czuł, jak odpływa kropla za kroplą jego rozum i siła jego woli, ustępując niewytłumaczalnemu pragnieniu zrobić cokolwiek – z tymi rękami, obejmującymi go, ze swoim bezwolnym, omdlewającym ciałem, z długim kosmykiem ojcowskich włosów, spuszczonym przez jego ramię… Pragnienie ZROBIĆ COŚ, jakoś skierować swoją bezwolę i swoją słabość w odpowiednie łożysko, oddać się w niewolę tych rąk… Oddać się.
Wstrząs.
Do góry – na dół.
Wdech i wydech.
Lekkie pochylenie głowy i kosmyk włosów opadł niżej, oznaczało to tylko jedno. Wargi ojca znalazły się bardzo blisko jego szyi. Za blisko. Tak blisko, że każdy ciepły wydech stał się automatycznie jego, Draco, wdechem… Tak blisko, że Draco był pewien, że ojciec czuł, jak wściekle biło jego serce.
Na kolejnym zakręcie ojcowski koń z lekka przyhamował krok i z jakiegoś powodu zaczynał skręcać w prawo – tam, gdzie na gałęziach dzikiej jabłoni wisiały żółte owoce. Lucjusz, próbując powstrzymać konia, spiął go ostrogami i pociągnął za uzdę, prowadząc go z powrotem, na ścieżkę. Draco, zasłuchany w swoje uczucia niczego by nie zauważył, gdyby nie jeden mały incydent – w ruchu ręka, która wchodziła pod jego pachę, przycisnęła go mocniej i twarde obszycie ojcowskiego płaszcza szorstko przesunął się po jego piersi, drapnąwszy wrażliwy sutek pod cienką koszulą.
Draco zaczął jęczeć.
Głośno.
Od razu przygryzł język, ponieważ poczuł, że ojciec za jego plecami zamarł i naprężył się.
- Draco?
I wtedy ta sama ręka, lekko zmieniając położenie, zaczepiła jego sutek jeszcze raz. Dreszcz, który przeszedł przez ciało młodzieńca, tym razem nie powstał z powodu niepogody – to wiedział na pewno.
- Co się dzieje, mon dragon? – prawie szeptem zapytał Lucjusz, sam niepewny swoich uczuć. Ostrożnie pochylił głowę niżej i pocałował Draco w ucho, powodując, że miłe mrowienie przebiegło przez jego ciało. – Dlaczego drżysz? Zimno ci?
Lucjusz zaczął rozcierać jego ręce i pierś dużymi, ciepłymi dłońmi. Tego robić nie powinien. Albo powinien. Draco nie rozróżniał już czego nie wolno, a co można robić z ojcem. Przerywany oddech, jęk, który wyrwał się z jego piersi, gdy odrzucił głowę Lucjuszowi na ramię. Reakcji ojca nie widział, lecz czuł. Nie w fizycznym sensie – zbyt wiele warstw odzieży rozdzielało dolną część ich ciał. On czuł jej… zapach, jakby był samicą podczas rui, zwierzęciem szukającym sobie pary w czasie sezonu godowego. Gorączkowymi ruchami Lucjusz rozpiął górne guziki jego koszuli i szarpnął z niecierpliwością, wsunął gorące dłonie pod tkaninę i szarpiąc jego ciało, ściskając w palcach sutek…
- A-a-a… – pół jęk – pół krzyk mimo woli wyrwał się z jego ust i ojciec znów zamarł.
- Draco!
Cichym, ostrzegawczym szeptem zakomunikował mu, że to co robią, jest okropne, niepoprawne, grzeszne i amoralne… Szalone… Bezrozumne… Cudowne… Dobre i złe… Doskonałe… Nie myśląc więcej (tak jakby zastanawiał się wcześniej), Draco podniósł ręce do góry i do tyłu, i objął ojca za szyję, wsuwając palce w szarosrebrne loki. Lucjusz jęknął i przyssał się wargami do jego szyi, gładząc równocześnie ciało, któremu poszczęściło się znaleźć pod jego umiejętnymi rękami. Do Draco przestało docierać wszystko to, co działo się dookoła, cała jego istota była skupiona na pragnieniu, by rozpłynąć się w tych pieszczotach…
Ręka prześliznęła się niżej, ściskając czułą, białą skórę jego brzucha, zostawiając na niej czerwone ślady i Draco wygiął się w tył, a jego zęby przyssały się do ojcowskiej szyi. Przez gęste rzęsy i półprzymknięte powieki zobaczył wyraz twarzy Lucjusza i prawie stracił oddech. Nigdy nie myślał, że ktoś tak opanowany jak Lucjusz Malfoy może zapłonąć taką namiętnością. Usta ojca były lekko rozchylone, dolna warga przygryziona górnymi zębami, nadając twarzy nieprawdopodobny wręcz grymas seksualności. Źrenice były rozszerzone i zamglone pożądaniem, cienkie nozdrza drżały, wciągając powietrze krótkimi wdechami, jakby ojcu nie wystarczało tlenu.
Zajęty tym widowiskiem, Draco nie zauważył, kiedy pieszcząca go ręka prześliznęła się pomiędzy naciągniętym brzuchem i pasem jego spodni, odsunęła gumkę majtek i ścisnęła jego gorącego fallusa. Mocno.
- A-a-a-chchch… – zanim gruby strumień spermy był w stanie wyrwać się na wolność i skropić tę bezlitosną rękę, ojciec ścisnął podstawę członka i jego ciałem wstrząsnął najsilniejszy orgazm. Doszedł, szlochając do ucha Lucjusza. A potem jego ciało opadło na szerokim siodle niczego nie podejrzewającego konia, a ojciec nadal całował jego szyję i plecy, który niewiadomo kiedy zostały obnażone, i szeptał mu do ucha różne głupoty, bezsensowne zdania, składające się z najlepszych słów na świecie – „Mój Draco… Mój mały Draco… Mój dobry… Mój jedyny…”. Wtedy Draco zrozumiał, że chce więcej.
Chce usłyszeć, jak jęczy jego ojciec.
Zobaczyć, jak wygląda jego twarz, kiedy on dotrze do końca.
Usłyszeć, jakie słowa wymawia w ekstazie.
Poczuć jego członka wewnątrz siebie.
Dać ojcu to, czego nie była w stanie dać mu matka.
Miłość.
Kompleks Edypa, przypomniał sobie Draco. Tylko odwrotnie.
Niespodziewanie Lucjusz westchnął i, podniósłszy lewą nogę Draco, przerzucił ją przez koński kark, posadziwszy go w poprzek swoich ud, twarzą do siebie. Draco został przyciśnięty do miejsca, które między tymi udami się znajdowało. Z powodu nie ugaszonego orgazmem pobudzenia Draco był więcej niż zadowolony, mogąc owinąć nogi dookoła ojcowskiej talii i równocześnie odchylił się do tyłu, na szyję Przetoki.
- O… – To była jedyna odpowiedź, na którą go było stać, reagując na niespodziewanie czułe i miękkie pieszczoty, w porównaniu z tym awanturowaniem, które działo się tu parę sekund wcześniej. Lekko dotykając, Lucjusz głaskał jego pierś, szyję, policzki…
- Draco…
Przez drżące rzęsy spotkał się spojrzeniem z ojcem.
- Tak…
- Nam nie wolno…
I zadając kłam tym słowom, Lucjusz kciukiem zakreślił linię jego warg, pozwalając Draco wziąć palec w usta, lekko wzdychając od pieszczot mokrego, ciepłego języka, starannie wylizującego wszystko czego mógł dosięgnąć. I wszystko, co chciał powiedzieć ojciec, wszystkie te moralne nakazy, które mogły przeszkodzić im przedłużyć to, czego chcieli obaj, zostało zmyte, zlizane tym miękkim, czułym językiem.
Draco znowu zachciało się więcej. Złapał drugą rękę Lucjusza i zaczął ją lizać i kąsać zębami. Lucjusz nie protestował, a tylko mocniej ścisnął go w swoich objęciach.
- Draco…
- M-m-m…
- Co zrobimy?
Draco, czując, że zaszli tak daleko, że cofnąć się już nie mogą, wcisnął głowę pomiędzy szyję i twarz Lucjusza i wkładając całe swoje pożądanie w tą jedną jedyną frazę wyszeptał:
- Je desires le tout, papa… le tout du vous …
- Mon Dieu! – zamruczał w odpowiedzi Lucjusz, tak jakby to do niego dopiero teraz dotarło – Ja też ciebie chcę, mon dragon… Też chcę…
Lucjusz objął dłońmi twarz syna i pocałował go, wsuwając język do wewnątrz gorących, pragnących tego wtargnięcia ust. Draco jęczał, ocierając się swoją znów pobudzoną dolną częścią ciała o ojca…
W pięć, jak wydało się Draco, sekund do orgazmu, ojciec zatrzymał konia i, nie przestając go całować, zszedł na ziemię, ściągając z sobą Draco, który znowu objął nogami ojcowskie biodra i przylgnął do niego, wydając jęki na przemian z krzykami, w tych momentach kiedy wzięta do niewoli bryczesami jego erekcja zmysłowo stykała się z ojcowską. Nie chciał pozwolić Lucjuszowi odsunąć się od siebie nawet na chwilę, nie pragnął ani na sekundę stracić ciepła jego ciała – częściowo ze strachu, że gdy przestanie go dotykać, ojciec oprzytomnieje, rozmyśli się i wyrzuci go ze swojego życia z właściwą wszystkim Malfoy’om stanowczością i okrucieństwem.
Chciał doprowadzić Lucjusza do obłędu… Do całkowitej utraty kontroli…
Draco nie wiedział, jak to się stało, ale nagle okazało się, że leżą na ziemi, na suchych liściach – on na plecach, obserwując wystające nad jego głową prawie bezlistne gałęzie starego klonu, ojciec patrzył na niego z góry, siedząc mu na biodrach. Lekki rumieniec pojawił się na policzkach Lucjusza, oczy miał półprzymknięte, długie włosy łaskotały Draco po szyi i twarzy. Nie był w stanie przeciwstawić się swoim pragnieniom, wyciągnął do góry rękę i chwycił za te złociste kosmyki i przyciągnął ojca na dół, w długi, namiętny i nieumiejętny pocałunek…
Niespodziewanie ta nieziemska błogość ustała, Lucjusz podniósł głowę, popatrzył na niego jakimś dziwnym spojrzeniem, pod którego wpływem serce podeszło mu do gardła.
-Draco…
Niespodziewanie zawstydził się, uciekł wzrokiem w bok i wysunął palce z jasnych loków.
- Popatrz na mnie, mon dragon… – mocne palce ujęły jego podbródek i Lucjusz znów zawładnął jego spojrzeniem – Chcę ciebie. Mocno. Od razu, teraz. Chcę odebrać ci twoją niewinność tu, pod tym klonem, w tej trawie. Chcę, żebyś szlochał z bólu i przyjemności pode mną, chcę widzieć jak twoje piękne, młode ciało wije się w orgazmie i słyszeć, jak z twoich warg wyrywa się moje imię. Raz za razem. O, mogę zrobić tak, że zapomnisz o wszystkim na świecie, mogę wziąć cię tak mocno, że pociemnieje ci w oczach i będzie ci się wydawać, że umierasz od rozkoszy…
Lucjusz mówił, robiąc krótkie pauzy między słowami, jakby specjalnie dla tego, żeby w nie wplatały się wszystkie te jęki i westchnienia, ukazujące mu najlepiej, co myśli Draco o takiej perspektywie…
Podniecenie Draco rosło… Jeszcze trochę i będzie za późno, jeszcze jedno słowo, powiedziane tym nasączonym seksem głosem i jego ciało zatraci się w tym orgazmie, o którym tak pięknie mówi ojciec. Pochyliwszy się ku jego uchu, Lucjusz dalej szeptał, całując płatek ucha i Draco wygiął się, przekonując ojca do zejścia niżej… Tak, jeszcze trochę… Tam… Na dół… A-a-a-chchch…
- Oh… Arretйz pas …
Doszedł nieznośnie blisko do szczytu i kiedy ojciec zaczął wylizywać dołek w pomiędzy obojczykiem i szyją, prawie wybuchł…
Lucjusz wyprostował się.
Draco zajęczał z rozczarowaniem, czując jak fale rozkoszy rozpływają się z powrotem po nogach i wzdłuż pleców, i pchnął biodra do góry. Jednak ojciec zablokował jego ruch swoimi nogami. Draco otworzył oczy i rzucił mu najbardziej błagalne spojrzenie, do jakiego tylko była zdolna jego ślizgońska natura. Ojciec uśmiechnął się niespodziewanie czule i powiedział:
- Mogę zrobić z tobą wszystko to, Draco, ale pod jednym warunkiem.
Draco zamarł.
- Chcę usłyszeć, czego ty chcesz. Chcę wiedzieć, że dokładnie wiesz na co się decydujesz… – Lucjusz wziął ubraną jeszcze w rękawiczkę rękę syna i położył na swoje udo, zmuszając ją powoli, ale pewnie przesuwać wyżej, w kierunku jego własnej erekcji, – Powiedz mi, mój mały Draco. Czego chcesz?
Drżące palce młodzieńca dotknęły wreszcie zamkniętego w niewoli spodni członka i Draco drgnął. Lekko ścisnął palce. Ojciec wydał ściśnięty jęk i wypchną biodra w przód.
- Powiedz mi…
Draco zmrużył oczy.
- Nie, nie tak, patrz na mnie. Bo inaczej nic więcej nie będzie.
Ślizgom ledwie otworzył usta i wyszeptał:
- Touchez-moi …
Ojciec oblizał wargi.
- Gdzie?
Draco powoli rozpiął dwa ostatnie zapięte guziki swojej czarnej koszuli i całkowicie odkrył dla ojca kremową skórę piersi.
-Tu… – pogłaskał się rękami, nie uchylając się od palącego spojrzenia oczu Lucjusza – I tu…- uszczypnął się w sutek, drgając od przyjemności.
Lucjusz otworzył usta i coś bardzo podobne do – O oui! – wyrwało się z jego ust. Draco zatracił się w pieszczotach, przeciągając po swoim gorącym ciele dłońmi, wijąc się pod tym nieznośnym człowiekiem, pragnąc tylko jednego – żeby ręce, pieszczące jego ciało, były JEGO rękami, żeby ojcowskie wargi całowały jego sutek, brzuch, jego…
- Całuj mnie! – Ojciec zamknął oczy i przygryzł dolną wargę.
- Gdzie…
- Tu… – Draco wciągnął brzuch głębiej i w tworzące się zagłębienie postukał palcem, drugą ręką kontynuując pieszczotę swojego sutka.
- Draco…
- Oui, papa…
- Powiedz mi…
- Weź mnie, papa…
Te słowa odurzyły Lucjusza. Jak głodny jastrząb na polną mysz, tak on rzucił się na rozciągnięte pod nim ciało, zaczął obsypać je niepohamowanymi pocałunkami, ssąc czułą skórę wargami i zostawiając na niej purpurowe ślady…
Pooddychawszy ciepłym powietrzem nad małym bladym sutkiem, Lucjusz nagle szorstko oblizał go i ukąsił, chwytając zębami skórę dookoła. Draco drgnął i podniósł całą klatką piersiową do góry, wyginając plecy w łuk. Dolną połową tułowia ojciec naparł z góry na rozsunięte nogi Draco, przyciskając jego członka swoim i kontynuował ssanie czułego ciała, na przemian kąsając i szczypiąc. Draco nieśmiało otarł się swoim wzbudzonym organem o ojca i zaczął jęczeć, kiedy Lucjusz odsunął się i położył na bok. Jakby odpokutowując swoją winę, Lucjusz pochylił głowę i liżąc jego skórę zaczął przesuwać się w stronę napiętego brzucha. Kiedy ten mokry, aksamitny język dotarł, wreszcie, do dołka pępka, Draco krzyknął i jego ręce pofrunęły w dół, wczepiając się z podwójną siłą w równe, jasne kosmyki. Język prześliznął się niżej, podążając za rękami, odkrywając cal za calem lekko napierające do góry biodra, mleczną skórę ud …
Przez głowę Draco przeleciało niepokojące pytanie, kiedy ojciec zdążył ściągnąć z niego bryczesy prawie do kolan …
Lucjusz jakby wyczuł przelotny strach Draco, podniósł głowę i popatrzył mu w oczy.
- Jesteś pewien?
- Tak – wyszeptał Draco – Tak.
Lekko westchnął i położył głowę na suchym dywanie liści, patrzył w szare niebo i pozwolił ojcu ściągnąć z niego krótkie bryczesy razem ze skórzanymi kozaczkami.
Przez chwilę ojciec patrzył na niego, jakby zastanawiał się, czy to tylko nie przewidzenie, czy ten cud, który podarował mu los, jest prawdziwy. Nie odwracając wzroku od przestraszonych, ale wpatrzonych w niego oczu syna, wsunął rękę pomiędzy śnieżnobiałe, szczelnie zsunięte uda Draco i poruszył nią, jakby przekonując zgrabne nogi do rozluźnienia się, rozłożenia na dwie strony …
Gładkie i suche dłonie na obu udach gładziły Draco, podczas gdy wargi ojca posuwały się po wewnętrznej stronie nogi do góry, w stronę napierającej na bieliznę erekcji. Draco odpowiadał jękiem na każdy pocałunek, na każdą pieszczotę – nie mógł nie odpowiadać. To byłoby ponad jego siły…
- Patrz, Draco …
Spod puszystych rzęs Draco patrzył, jak ojciec zrzuca z siebie wełniany jesienny płaszcz, czarną kamizelkę z wysokim kołnierzykiem, rozwiązuje krawat, a ten ześlizguje po jedwabnej białej koszuli jak wąż i znika we wnętrzach niepotrzebnego płaszcza. Draco wstrzymał oddech. Potem, jak w dobrym striptizie, haczyki koszuli zostały rozpięte i mógł zobaczyć jasne, szczupłe ciało ojca. Patrząc na pięknie wykreślone, mocne mięsnie pod nienaganną skórą, Draco przygryzł wargę. To było wszystko, co mógł zrobić, żeby nie zaskamleć, jak nie dokarmione szczenię.
- Papa …
- Cierpliwości, mon dragon, cierpliwości … Mamy dużo czasu …
Od tych słów i tego, co się z nim działo, Draco znów przeszedł dreszcz i, żeby go uspokoić, ojciec wziął jego rękę w swoją, podniósł do ust i, złapawszy rękawiczkę zębami, ściągnął ją z jego dłoni. Z jakiegoś powodu, przypominając sobie, że te same zęby jeszcze chwile wcześniej kąsały jego uda, że te ręce ściskały jego pobudzony organ, właśnie to proste działanie jak powolne ściąganie cienkiej rękawiczki z ciepłej dłoni – wydało się Draco bardzo intymne i przeniknęło głęboko do jego duszy.
Odrzuciwszy rękawiczkę na bok, Lucjusz przez chwilę patrzył na szczupłą rękę, trzymając ją tak delikatnie, jakby to było kruche dzieło sztuki, potem odwrócił dłoń do góry i czule, zamknąwszy oczy, pocałował nadgarstek. Draco jęknął od poczucia nierealności, a jego serce ruszyło na wyścigi z myślami i wszystko plątało się i mieszało się w głowie …
A potem dotarło do niego, że jest prawie całkowicie rozebrany, tylko w dolnej bieliźnie – czarnych bokserach, a ojciec niespodziewanie opuścił głowę i jego usta dotknęły tam … zaczynając ssać jego ciało przez cienką materię, łagodnie szarpiąc, dopóki cała tkanina nie przesiąkła śliną oraz przedorgazmowym płynem i stała się cienka i przezroczysta … Draco gotowy był umrzeć z przyjemności, ciało trzęsło się w zmysłowej febrze, tysiące nie poznanych dotychczas odczuć przenikały, wyginały jego ciało, a gardło bolało od krzyków i ochrypłych jęków …
Kiedy Lucjusz ściągnął na dół będącą już tylko mokrą szmatą tkaninę, jego rozgorączkowane, wilgotne ciało owiane zimnym powietrzem trochę się uspokoiło. Głośno oddychając, ojciec zaczepił o gumkę jego majtek i pociągnął w dół. Draco, którego opuścił już cały niepokój, pomógł ojcu wyjąć jedną nogę i gotowy, domyślając się, czego od niego oczekuje, rozsunął nogi. Draco był dobrze wygimnastykowany i prawdopodobnie dlatego ojciec głośno przełkną ślinę, patrząc jak dwa idealnie wyrzeźbione kolana równocześnie dotknęły do żółtych liści i przygniotły je… Draco nie był durniem i przy całym swoim zarozumialstwie wiedział, ze jest z nim wszystko w porządku. Wiedział, że może pokazać swoje nagie ciało.
Ojciec pogłaskał go po brzuchu, nogach, okazał szczególną uwagę biodrom, pocierając je kciukami i od razu, jakby przypadkowo, przeszedł palcem wzdłuż krocza i między pośladkami, zaczepiając dziewiczy otwór…
- A-a-a-chchch… Jeszcze!
Ojciec powtórzył swoje ostrożne dotknięcie, uważnie go obserwując. Tylko tym razem nie tylko dotknął, ale nacisnął tam, gdzie kończyło się „na zewnątrz” i zaczynało się „wewnątrz”. Draco zacisnął zęby, ale jęk, który wyrwał się z jego ust, mimo wszystko był bardzo głośny…
- Co „jeszcze”, Draco?
Głęboki głos przypomniał mu, że ma prosić.
- Tam … – Draco drżącą ręką przebiegł po własnym ciele w dół, pogładził mosznę i prześliznął się palcem w pierścień napiętego ciała. Źrenice ojca rozszerzyły się i lekko zmienionym głosem znów zapytał:
- Co „tam”?
Draco zaskamlał niecierpliwie i uderzył dłonią w liście … Tak bardzo chciał, żeby papa …
Nagle Lucjusz był na nim, ślizgając się po jego rozpalonym ciele swoim, uspokajając i pieszcząc równocześnie …
- Sz-sz-sz … nie denerwuj się, miłości moja, zrobię wszystko, co zechcesz … – szeptał mu na ucho, jednocześnie całując go, bawiąc się jego nabrzmiałymi sutkami, opierając się drugą ręką o ziemię gdzieś nad jego głową… Draco znowu zatonął w tych wszystkich niepohamowanych pieszczotach, nie wiedząc, jak na nie odpowiadać, by ojcu było przyjemne … Tego było tak dużo, że jego ciało chciało oddać się na łaskę zwycięzcy i wtedy nic nie powstrzymałoby dojścia…
Lucjusz znów się wyprostował, wyciągnął rękę i włożył Draco dwa palce do ust.
- Obliż je dla mnie, mon dragon…
Serce Draco zabiło szybciej gdy przypomniał sobie, dlaczego oblizuje palce przy tej sprawie, ale mężnie podporządkował się i zaczął lizać, starannie mocząc je śliną.
- O tak… Dobrze … – Lucjusz jak zaczarowany patrzył na to widowisko i Draco, tylko po to, żeby zrobić na ojcu wrażenie, wziął palce głębiej, prawie w sam przełyk i wessał. Ojciec drgnął i wyszeptał – Merlinie… – ostrożnie, żeby nie zranić ust, wyciągnął błyszczące, mokre palce na zewnątrz.
- Rozsuń nogi jeszcze raz, Draco… O tak… Trochę wyżej. Możesz trzymać kolana rękami, jeśli ci trudno…
Draco podziękował wszystkim Bogom za swoją naturalną giętkość, zaczepił zgrabne, długie nogi rękami pod kolana i podciągnął je do piersi. Ze zdziwieniem zauważył, że zupełnie się nie wstydzi tej, zdawałoby się, poniżającej pozy…
- A-a-j!!!
Zaskoczenie i ból spowodowały, że Draco szarpnął się i całym ciałem spróbował odpełznąć, wykręcić się, zleźć z czegoś ogromnego, grubaśnego i dłuuugiego, co przenikało w głąb jego ciała i miał wrażenie, że wyjdzie gardłem…
- Draco. Wsunąłem w ciebie jedną trzecią jednego palca. Co będzie, gdy zrobię to moim członkiem?
Draco przestał trząść się i popatrzył dół. Zawstydził się.
- Rozluźnij się, Draco, odetchnij głęboko. O tak …
Draco kilkakrotnie odetchnął i poczuł, jak ścisłe ścianki jego anusa rozluźniają się.
- Pięknie, mon ange, tak dobrze …
Ojciec wprowadził palec głębiej. I jeszcze głębiej. Zaczął ostrożnie ruszać nim, wysuwając prawie do końca i wsuwając z powrotem w śliski już, ale jeszcze napięty otwór. Draco zdążył pomyśleć, że to nic strasznego, uczucie oczywiście dziwne, trochę bolesne, trochę, gdy nagle palec przeniknął głębiej, zaczepił coś i wszystko wybuchło jaskrawymi gwiazdami pod jego powiekami…
Draco krzyknął i zsunął się w dół, na ten palec wewnątrz siebie i poczuł to znów – ostra i gorąca rozkosz, w jednej chwili wysysającą z niego całą wolę i przekształcająca go w małą, drżącą grudkę ciała. I to ciało wiedziało, czego chce.
- Oh, s’il vous plais … oh, plus… oh-h-h… papa … głębiej … a-a-a-chchch …
- Merde! – Zaklął Draco i przygryzł własne ramię, czując, jak nieprawdopodobnie szeroko rozciąga się jego tajemnicze wnętrze.
- Boli?
Lucjusz zatrzymał się i prawie wysunął palce na zewnątrz.
- Nie. Chcę jeszcze.
Lucjusz nie zadawał więcej pytań. Dokładnie i metodycznie rozciągał chłopca, nie zapominając od czasu do czasu dotknąć tego tajemniczego punktu wewnątrz. Po chwili Draco już wił się pod słodką torturą, jak wąż, próbujący wyleźć z własnej skóry, angielskie wiązanki na przemian z francuskimi przekleństwami wyrywały się z jego ust tak często, że ojciec ochrypłym od pożądania i lekko duszącym się głosem znalazł w sobie dość siły, aby zażądać, żeby Draco poskromił trochę swój język …
Gdyby w tej chwili Draco nie przeżywał największej rozkoszy w swoim życiu i gdyby ruszające się wewnątrz niego palce nie wysłały jego mózgu na krótkotrwały urlop, Draco roześmiałby się.
Trzeci palec okazał się dużo grubszy i dłuższy od dwóch poprzednich i Draco poczuł, że jest mocno rozciągnięty na wszystkie strony. Nie zdążył zdecydować, czy to przyjemne uczucie, czy nie bardzo, gdy Lucjusz przekręcił rękę o sto osiemdziesiąt stopni. Draco szarpnął się i powietrze razem z krzykiem uszło z jego płuc.
- Jeszcze… tak… głębiej…
Ojciec zrozumiał. Odwrócił rękę z powrotem.
- Jeszcze, jeszcze, jeszcze, jeszcze!
Draco nie potrafił przypomnieć sobie ani jednego słowa, oprócz tego krótkiego i doskonałego „jeszcze!”. Chociaż czasami mógł. Więcej. Głębiej. Teraz.
Podniósł drżące ręce do góry i owinął je dookoła ojcowskiej szyi. W tym samym momencie zrozumiał, że może objąć ojca również nogami. Podciągnął biodra, żeby trochę lepiej nabijać się na palce ojca. Przytulił się biodrami do ojcowskiej erekcji.
- Draco … – zasyczał Lucjusz i zaklął przez zęby. Syn ze zdziwieniem spojrzał na ojca i zrozumiał, że ten balansuje na samej krawędzi. Jego szare źrenice pobiegły w górę, a spojrzenie stało się mętne. Lucjuszowi brakowało powietrza, jego ciało drgało konwulsyjnie, a palce wewnątrz Draco ruszały się, kręciły się i pieściły jakby bez woli swojego właściciela. Ojciec mógł dojść w każdej chwili. Draco ostrożnie opuścił nogi i pogłaskał Lucjusza po policzku palcem wskazującym.
- Sz-sz-sz… Uspokój się… nie ruszaj się… Sz-sz-sz …
Stopniowo oddech Lucjusza wyrównał się. Jeszcze mętnym wzrokiem popatrzył w dół. Draco znał odpowiedź.
- Pieprz mnie. Teraz.
Lucjusz przełknął ślinę i kiwnął głową.
- Jak … mi …
Nie mówiąc już ani słowa, Lucjusz podniósł jego nogi dłońmi pod kolanami i zarzucił sobie na ramiona. Draco ścisnął w palcach naręcze suchych żółtych liści.
- Zrelaksuj się.
To nie była prośba i Draco się podporządkował. Jego nogi natychmiast wygodnie ułożyły się w, wydawałoby się specjalnie dla tego stworzonym, zagłębieniu pomiędzy ojcowskimi ramionami i szyją. Lucjusz przesunął się w przód, częściowo przenosząc wagę ciała na jego zadarte w górę kończyny i Draco poczuł lekki przypływ krwi do głowy. Lucjusz naparł pewniej i Draco poczuł coś innego – gładkiego i grubego, posmarowanego jakąś śliską substancją (może śliną), naciskającego w niego, rozsuwa napięte, nie poddające się mięśnie … Głębiej i głębiej …
- Boli…
Draco wypuścił zatrzymane w płucach powietrze.
To nie było odpowiednie słowo. Draco czuł się tak, jakby został przebity na wskroś rozżarzonym żelazem, jakby wewnątrz niego wszystko rozdarło się, zalało, niemal wychodził z siebie. Draco chciał krzyczeć i płakać równocześnie. Zatrzymał się na czymś pomiędzy.
- Draco…
Gorące wargi niespodziewanie przytuliły się do jego kostki. Draco drgnął i popatrzył do góry. Oczy Lucjusza były półprzymknięte, a na twarzy malowała się najgłębsza ekstaza i on… nie żeby całował … a prędzej po prostu dotykał ustami Draco, jakby próbował jego smak. Ręce Lucjusza trzymały jego pośladki lekko uniesione i rozsunięte, sam zastygł, jakby zamarzł. Tylko wargi, czule badające jego kostkę i leciutko kolistymi ruchami ruszające się biodra mówiły o tym, że ojciec jest czymś zajęty.
Zapatrzywszy się na ten zmysłowy obraz Draco nawet nie zauważył, jak rozsuwający go wewnątrz organ przestał wydać się za duży. Od przyjemnego zdziwienia Draco lekko ścisnął mięśnie, żeby przekonać się o tym, że ostry ból minął.
- A-a-a-chchch … – Zajęczał ojciec i niespodziewanie ukąsił go tam, gdzie przed sekundą jeszcze czule całował i pchnął biodrami naprzód, mocno i płynnie wchodząc w niego, aż do końca.
- Draco… O, Draco… Jak… dobrze… – szeptał Lucjusz, puściwszy przygryzione miejsce, głaszcząc go po pośladkach drżącymi palcami. Dreszcz ten, jakby za pomocą czarów, udzielił się i Draco, rozpędzając się falą przyjemności po nogach, zbierając się w dole brzucha i podstawie członka.
Wewnątrz Draco znów poczuł ból, ale coś całkowicie niezbędnego i zmysłowego było w tym nowym, zagłodzonym odczuciu rozrywającego bólu. To cierpienie trzeba było znieść. I, co najdziwniejsze, ten ból chciał czuć. I tylko…
- Ruszaj się… proszę… ruszaj…
Ojciec głęboko westchnął, jakby uspokajając się, zamknął oczy i wyciągnął członek do połowy. I wsunął z powrotem.
- Oh… papa… – Draco nie wiedział, co jeszcze powiedzieć. Słodki ogień wewnątrz rozpalił się z podwójną siłą i Draco chciał jeszcze i jeszcze, i jeszcze, i jeszcze…
Zdjąwszy jego nogi ze swoich ramion, ojciec rozsunął je szeroko, podniósł miednicę młodzieńca wysoko w powietrze i kontynuował swój silny rytm, przeplatając głębokie i powolne pchnięcia z krótkimi i szybkimi.
Draco dawno zapomniał o bólu, zapomniał o kłujących suchych liściach i kamykach wpijających się w jego gołe plecy. Jęczał, płakał i szlochał, jak małe dziecko, jego twarz była mokra od łez i pocałunków, którymi od czasu do czasu nagradzał go ojciec.
Lucjusz straciwszy między nogami Draco całą swoją beznamiętność i opanowanie, wtórował synowi głębokimi, niskimi jękami, pogrążając się raz po raz w gorąco, obejmujące jego ciało. Jego jasne, długie włosy dawno rozsypały się i pieściły Draco po udach. Głowa chłopca miotała się raz w jedna raz w drugą stronę, jak w transie, długa grzywka przylgnęła do spoconego czoła i zakryła oczy. Był jakby w gorączce albo we śnie. Myśli, emocje, odczucia – wszystko skoncentrowało się na gorącym, twardym i gładkim, żywym ciele wewnątrz niego, na tej ślizgającej się w tam i z powrotem grubej i czułej męskiej sile… przebijającej go na wskroś… wbijającej go w ziemię… głębiej… silniej… o, Boże… jeszcze… oto tak! Jeszcze… A-a-a-chchch… O, tak!
Do Draco nagle dotarło, że już dawno krzyczy swoje myśli na głos, swoich nienasyconych błagań nie potrafi zatrzymać, krzyczy tak, że go boli gardło… Ale nie dbał o to… Był bliski zdobycia szczytu rozkoszy… Zbyt bliski… Jeszcze tylko… o…
- Draco… patrz na mnie… patrz…
Prawie niczego nie widzącymi od łez oczyma Draco popatrzył w górę na rozpływający się zarys ojca. Ten, złapawszy niewyraźne, nie skupione spojrzenie, zrobił ostry, głęboki ruch na zewnątrz i wsunął członek z powrotem w miękkie ciało. Draco zrozumiał, dlaczego ojciec chciał, żeby patrzył. Chciał, żeby Draco wiedział, jak jemu jest dobrze.
- Kończ, Draco… Draco… Teraz… Kochany mój…
Zalała go fala rozkoszy i ciało jakby zmalało, a następnie rozpłynęło się w ekstatycznym skurczu. Teraz…
- Teraz…!
Krzyk wyrwał się z jego gardła i utonął w ustach Lucjusza, nakrywającego go z góry i po brzuchu rozlała się ciepła sperma. Nogi Draco najpierw bezsilnie opadły, by zaraz znów objąć Lucjusza w tali. Nadal całując go głęboko i namiętnie, równocześnie podciągał się i nabijał na jeszcze twardy, jak stal, członek…
- A-a-a-chchch… – odrzuciwszy głowę w tył i nie przestając ruszać biodrami, Lucjusz skończył głęboko wewnątrz, drgając przy każdym wystrzeliwującym strumieniu spermy i bezdźwięcznie poruszając wargami. Draco ściskał mięśnie anusa tak mocno, jak tylko mógł, pomagając ojcu wycisnąć ostatnie krople nasienia…
* * *
Bezsilni, leżeli na liściach, spocone ciała ześlizgiwały się z siebie i splatały znów … Draco położył się na piersi Lucjusza całował ją, od czasu do czasu strzepując lądujący listek. Lucjusz śmiał się i wsuwał ręce w jego włosy. Draco wiedział, że teraz mają prawo do tych intymnych i czułych gestów, na tym kobiercu z żółtych liści, i że teraz już wszystko będzie inaczej. Ponieważ przez szum jesiennego wiatru, przez niecierpliwe rżenie Przetoki, spacerującej po ścieżce z tyłu, przez szemranie dalekiej rzeczki docierały do niego powtarzane cichym szeptem słowa. Słowa, wkradające się w jego duszę i nieśmiałym szczęściem napełniające jego serce …
„Kocham cię, Draco. Kocham cię.”
Słowniczek
Merde! – przekleństwo
Rien du tout – o nic
Pardon – przepraszam
Je suis d’accord, papa… Je suis d’accord – wszystko w porządku, tato…wszystko w porządku.
Je desires le tout, papa… le tout du sous – chcę wszystkiego, tato… ciebie całego.
Mon Dieu! – mój Boże!
Arretйz pas – nie zatrzymuj się
Touchez-moi – dotykaj mnie
Oui, papa – tak, tato
mon ange – mój anioł
Oh, s’il vous plais … oh, plus… oh-h-h… papa – Proszę jeszcze… dalej … tato
mon dragon – mój smok